Nigdy nie byłam w Grecji i raczej w najbliższej przyszłości się to nie zmieni, mimo że Santorini jest na mojej podróżniczej liście od miesięcy. Z archeologią również nie łączy mnie zbyt wiele, może poza wspólnym dziekanatem i zamiłowaniem z dzieciństwa. Jednak powieści Marty Guzowskiej od lat (bez powodzenia) lądowały na moich czytelniczych listach. Nawet dwie pierwsze książki znajdują się w mojej biblioteczce. Dlaczego więc, wcześniej nie zapoznałam się z twórczością tej autorki? Sama chciałabym wiedzieć. Na szczęście Ślepy Archeolog nie podzielił losów swoich poprzedników i wystarczył zaledwie jeden dzień, bym zapoznała się z jego historią.
Autorzy wykorzystują każde środowisko do uknucia zbrodni i zbudowania w jego oparciu fabuły. Nie powinno więc dziwić wykorzystanie wykopalisk i ośrodka badawczego na Krecie. W końcu starożytne ruiny to bardzo wdzięczny temat do zbudowania tła i nadania tajemniczego klimatu już na samym wstępie. W przypadku tej książki nie jest to jednak czymś niezbędnym, ponieważ autorce wystarczyłby sam główny bohater do stworzenia niesamowicie wciągającej powieści.
Tom Mara jest archeologiem i dyrektorem ośrodka badawczego w Kentro. Jednak najważniejszą rzeczą, którą powinniśmy wiedzieć, jest to, że od wielu lat jest on niewidomy, przez co w niecodzienny sposób, nie tylko opowiada swoją historię ale i "spogląda" na świat i otaczającą go przestrzeń. Już dzięki temu powieść Marty Guzowskiej staje się czymś oryginalnym. Gdy dodamy do tego śmierć dwóch osób niekoniecznie pracujących na terenie wykopalisk i dziwne smsy z zagadkami... otrzymujemy opowieść od której nie sposób było mi się oderwać.
Grecja to teren aktywny sejsmicznie, dlatego oprócz sporej dawki słońca a wręcz upałów dostajemy trzęsienia ziemi. Przez te 400 stron naprawdę czułam, jakbym tam była i wiem jedno: takie tereny może i są malownicze, ale niekoniecznie chciałabym je odwiedzać w czasie kiedy ziemia się trzęsie a z urwiska spadają skały, zwierzęta i ludzie... Z jednej strony czytając, czułam się, jakbym była na wakacjach, z drugiej jednak byłam niesamowicie zaintrygowana nie tyle samą sprawą morderstwa, ile postacią tytułowego archeologa.
Marta Guzowska opowiedziała historię dwutorowo. W jednym z nich, chronologicznie obserwujemy rozwój wydarzeń, a w drugim przysłuchujemy się przesłuchaniu na komisariacie i próbujemy wyłapać chociaż cień prawdy z zeznań i zrozumieć dlaczego bohater mówi to co mówi.
Muszę przyznać, że nie jest to oczywista ani przewidywalna historia. Autorka nabiera nie tylko własnych bohaterów, ale przede wszystkim czytelników. Sprawia że po omacku próbujemy odnaleźć się nie tylko w korytarzach Kentro ale i w postępowaniach bohaterów, często na próżno doszukując się w nich logiki. Nie jest to jednak książka pełna grozy, jednak skutecznie trzyma w niepewności. Zdaję sobie sprawę, że historia, archeologia, zabytki to temat, który potrafi uśpić niejedną osobę, jednak spokojnie, nie w tym wykonaniu. Myślę, że ta pozycja jest w stanie zaintrygować nawet najbardziej zniechęcone do tych tematów osoby. Mnie nie pozostaje nic innego jak nareszcie nadrobić zaległości z Ofiarą Polikseny i innych powieści.
"Kiedy wyeliminujemy już wszystko, co niemożliwe, cokolwiek by zostało, jakkolwiek byłoby nieprawdopodobne, musi być prawdą"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Konnichiwa drogi czytelniku!
Bardzo dziękuję za każde wejścia, a tym bardziej za komentarze. Jeśli masz chwilkę skomentuj, jeśli nie wiesz co napisać, to chętnie się dowiem co aktualnie czytasz i oczywiście co ciekawego polecasz! ;)