środa, 13 października 2021

Upiory XX wieku // Joe Hill

 


Już na samym początku mam ochotę wykrzyczeć, tak po prostu, że "to jest to!". To jest taka książka, jaką chcę czytać jesiennymi wieczorami. Jest idealna pod każdym względem, jeśli chodzi o to, czego oczekuję od lektury o tej ponurej porze roku. Krótkie ale niezbyt krótkie opowiadania, pełne niesamowitej treści. Opowiadania skłaniające do myślenia i będące po prostu niezwykle treściwe. 

To nie jest zbiór historii mrożących krew w żyłach. To nie jest zbiór horrorów czy thrillerów, z którego krew tryska na wszystkie strony w mniej lub bardziej kontrolowany sposób. To jest mieszanka pełna smaku (tak wiem, to brzmi dziwnie w odniesieniu do książki Hilla). Autor w niesamowity sposób skupia uwagę czytelnika, nie stosując tanich i oklepanych zagrywek. Sam sposób opowiadania historii, pełnych niecodziennych wydarzeń czy też bohaterów sprawia, że strony same uciekają i nawet nie zauważa się, kiedy zbliża się koniec.

Co prawda nie powiem, że wszystkie opowiadania podobały mi się w jednakowy sposób, ale Upiory XX wieku, są zdecydowanie bardziej wyważone niż Gaz do dechy. Tamte opowiadania nie trzymały równego poziomu, niektóre były dla mnie o wiele gorsze od pozostałych. W tym zbiorze nie miałam takiego wrażenia. Jest on po prostu bardziej dopracowany, a jeśli dodamy do tego klimat ubiegłego wieku - jestem zauroczona. 

Podoba mi się, że niektóre opowiadania były bardziej realne od innych, że niektóre mogłyby wydawać się komiczne (no bo dzieciak zamieniający się w wielkiego owada?), gdyby nie to, że kazały trochę pomyśleć i nie były tylko czystą rozrywką. Naprawdę nie spodziewałam się tego po Hillu, kiedy pierwszy raz sięgałam po jego książkę. Teraz wiem już, że będę sięgać po kolejne pozycje z jego literackiego dorobku, bo to jest coś, co po prostu chcę czytać. Więc jeśli lubicie trochę mrocznych klimatów, jeśli lubicie XX wiek i trochę groteskowe upiory z tamtych lat, to sięgnijcie po tę pozycję. Jest po prostu prześwietna! Szczególnie polecam opowiadanie rozpoczynające zbiór i drugie, o duchu w kinie. To zdecydowanie moje ulubione i chętnie zobaczyłabym je na dużym ekranie! 

środa, 14 lipca 2021

Pierwsze Światło // Emma Chapman


 

Pierwsze co warto powiedzieć na wstępie o tej książce: to nie jest lektura dla osoby, która o Kosmosie czy ewolucji Wszechświata nie wie nic. To nie jest książka dla osób kompletnie niezaznajomionych z tematem. Owszem, takie osoby mogą po nią sięgnąć, ale czy zrozumieją chociaż połowę z tego o czym wspomina autorka? Niestety nie jestem co do tego przekonana.

Emma Chapman mnie mocno zaskoczyła, bo nie jest to kolejna książka o Wszechświecie, które ostatnio zalewają rynek wydawniczy, mówiąca o tym samym ale innymi słowami. To publikacja powiedziałabym bardziej naukowa niż popularna, od wszystkich popularno-naukowych tytułów w tym temacie, które kiedykolwiek wpadły mi w rękę. Autorka skupia się na tzw. Pierwszych Gwiazdach, które są jej przedmiotem badań, a których próba zaobserwowania zaprząta głowę niejednemu astrofizykowi. Nie jest to wątek który często pojawia się w pozostałych książkach tego typu, a jak się okazuje, jest to niezwykle ciekawy temat. 

Pierwsze Światło na pewno wyróżnia się humorystycznym językiem, niekoniecznie stricte naukowym. Autorka stara się używać dość prostego języka i czasami wtrąca żarty, aby "rozładować atmosferę". Jednocześnie jednak przekazuje ogrom informacji i wtrąca wątki o najważniejszych pojęciach czy doświadczeniach, które pojawiały się w przeszłości, a które z perspektywy czasu okazują się istotne. Nie wchodzi jednak w matematyczne i mocno szczegółowe fizyczne aspekty. Wydaje mi się jednak, że o wiele więcej zyskają na tej książce osoby, które miały już styczność z tym, o czym Emma Chapman pisze. 

To co wydaje mi się warte wspomnienia, to że widać w tej książce, że tłumacz i osoba odpowiedzialna za korektę, przyłożyła się bardziej do swojego zadania i nie ma tutaj rażących błędów i niedociągnięć jak to niestety było w przypadku książki "Huston, lecimy!", wydanej zaledwie trzy miesiące wcześniej przez to samo wydawnictwo. Nie denerwowałam się przynajmniej podczas czytania, bo jednak nie posądzam autora tamtej książki o błędy w podstawowych prawach fizyki...

Wracając jednak do Pierwszego Światła, muszę powiedzieć, że jestem ciekawa dalszych losów tej gałęzi badań w astronomii. Gwiazdy wydają się chwytliwym tematem, ale tutaj skupiamy się na tych pierwszych, które po powstaniu Wszechświata "rozświetliły niebo" po raz pierwszy i z których to pozostałości, powstały późniejsze generacje gwiazd, w tym nasze Słońce. Autorka rozbudza ciekawość i czuć po prostu, że robi w pracy to co kocha i co ją samą fascynuje. Dzięki temu na pewno łatwiej jej było przekazać wiedzę, niż gdyby robiła to tylko dlatego bo musi. Jeśli lubicie więc książki związane z astrofizyką i lubicie czytać coś, w czym widać pasję autora, myślę że się nie rozczarujecie. Ja jestem ogromnie zaskoczona tym, że autorka wspomina o rzeczach, o których nie słyszałam nawet na studiach, albo rozwinęła wątki, które na nich tylko gdzieś były wspomniane z nazwy. Nie spodziewałam się po tak niepozornej okładce aż takiej dawki wiedzy i przy okazji dobrej zabawy. 

poniedziałek, 5 lipca 2021

Pieśń o Achillesie // Madeline Miller

 


Now we are free...

Nie mogłam pozbyć się z głowy tej piosenki z "Gladiatora" przez większość czasu, który upłynął mi na lekturze książki Madeline Miller. Nie wiem nic o tej autorce, ale pamiętam jakie poruszenie wśród czytelników wywołała "Kirke". Miałam wrażenie, że albo się tę książkę kochało albo nienawidziło. Pamiętam głosy, że była powolna i nudna oraz pozbawiona akcji. Jestem ciekawa czy takie same głosy pojawią się o "Pieśni o Achillesie", jeśli tak, to ja się z nimi kompletnie nie zgodzę.

Nie należę do osób, które w czasach szkolnych pokochały mitologię czy to grecką czy rzymską. Męczyłam się, aby przeczytać ją na zajęcia, jednak coś z historii o Achillesie pamiętałam. Podobało mi się więc to, że autorka nie pozmieniała zbytnio tego co znamy z mitu, a jedynie tchnęła nowe życie w bohaterów, których imiona przewijają się w kulturze od wieków. 

Nie spodziewałam się, że tak prostą opowieść można ubrać w tak ogromną ilość emocji. Jestem pełna podziwu, że nie dość, że pokochałam postacie z tej książki, to śledziłam ich losy z zapartym tchem i nutą przerażania. Dawno nie porwała mnie powieść tego typu. Powieść niby pełna przygód a jednak nie do końca. Historia będąca piękną opowieścią o miłości i zgubie, pozostawiającą słodko-gorzkie odczucia. Mogę chyba powiedzieć, że Achilles i Patroklos mnie oczarowali. Tak jak jestem raczej negatywnie nastawiona do historii na miarę "Romea i Julii", tak do tej historii będę wracać z czystą przyjemnością. 

Jest to ukazanie mitologii z bardziej ludzkiej strony, bardziej kruchej, podatnej na zranienia, szczególnie jeśli chodzi o uczucia. Chyba tego brakowało mi kiedy poznawałam mitologię będąc w szkole. Jednak w wydaniu Madeline Miller mam ochotę poznać jeszcze niejedną opowieść, bo to w jaki sposób ona je postrzega i kształtuje na nowo, jest czymś po prostu pięknym i niesamowicie lekkim. Nawet nie zauważyłam kiedy książka dobiegła końca, bo za każdym razem jak siadałam do lektury to ona mnie po prostu porywała od pierwszej strony. 

Zdaję sobie sprawę, że nie każdemu mogę taką powieść polecić. Jeśli ktoś szuka wartkiej akcji, w której nie brakuje niespodzianek, to raczej nie podzieli mojego optymizmu, jednak jeśli ktoś jest po prostu ciekawy, jak można przedstawić mitologię w inny sposób, powinien sięgnąć po tę książkę. Ona jest po prosu idealna na letni wieczór, szczególnie jak ktoś będzie miał okazję czytać ją na jakiejś greckiej plaży. 

sobota, 26 czerwca 2021

Rogi // Joe Hill


 

Ile lat się upierałam, że po Hilla i Kinga sięgać nie będę?... Odpowiedź: dużo. Jednak w ubiegłym roku, po lekturze opowiadań "Gaz do dechy", zrodziła mi się w głowie myśl, aby jednak dać twórczości Hilla drugą szansę. Mając to w pamięci, sięgnęłam po "Rogi" w nowym wydaniu i potwierdza się założenie z jesieni, że kiedy sięgałam w liceum po "NOS4A2" było na to po prostu zbyt wcześnie. Teraz chcę zrobić drugie podejście do tego tytułu bo po "Rogach" mam na to jeszcze większą ochotę. Utwierdzają mnie w przekonaniu, że Hill naprawdę potrafi wpleść do swoich historii morał i zmusić czytelnika do niejednych rozmyślań. 

Sposób opowiadania Hilla jest na pozór delikatny. Nie wiem jak on to robi, ale czytając mam wrażenie, że na dobrą sprawę nie dzieje się zbyt dużo (a już na pewno nie dzieje się nic strasznego), po czym dopiero po chwili uderza we mnie to, co przeczytałam. Nie powiem jednak, żeby lektura "Rogów" była niesamowicie emocjonująca, bo taka nie była. Nie sprawiała, że serce mi szalało od nadmiaru adrenaliny, chociaż mimo wszystko trudno mi było odłożyć książkę na bok i zająć się czymś innym. Głównym sprawcą była ogromna ciekawość tego, o co w tej historii chodzi, do czego ona dąży i o co chodzi z tymi rogami! Nawet sami bohaterowie, choć dość barwni a zarazem tak przedstawieni, że żadnego z nich nie byłam w stanie polubić, nie byli w stanie przyćmić tej ciekawości. 

Najbardziej jednak moją fascynację "Rogami" potęgowało silne zmuszenie do zastanowienia się nad własnym życiem. Nie jest to w końcu coś, czego spodziewam się, sięgając po książki z tego gatunku, tym bardziej więc powieść Hilla bardzo mi się spodobała. Ogromnie doceniam to, że autor wplata w swoje historie coś więcej niż czystą rozrywkę, że te książki przekazują coś więcej.

Mam jednak wrażenie, że "Rogi" nie porwą każdego czytelnika. Zgadam się z głosami, że może być to książka dla niektórych zbyt prosta. Ja jednak lekturę będę wspominać niezwykle przyjemnie, mimo że tematyka morderstwa, grzechu i moralności no i oczywiście wyrastających rogów z założenia przyjemna nie jest. 

wtorek, 8 czerwca 2021

Co gryzie weterynarza // Łukasz Łebek

Moja pierwsza myśl gdy zobaczyłam tytuł "Co gryzie weterynarza" to "mam nadzieję, że nic wielkiego go nie gryzie". Nie ma się jednak co oszukiwać, bo praca weterynarza nie należy do lekkich ani fizycznie ani psychicznie. Zdawałam sobie z tego wcześniej sprawę (za dzieciaka przez lata chciałam być weterynarzem i za każdym razem słyszałam, że to ciężki zawód i że powinnam pomyśleć nad czymś innym, na szczęście wystarczyła biologia w szkole, żebym stwierdziła, że to nie ścieżka dla mnie), jednak nie pomyślałabym z iloma przeciwnościami (które na dodatek łatwo byłoby ominąć gdyby nie właściciele!) trzeba się zmierzyć pracując ze zwierzętami. 

Książka Łukasza Łebka nie jest wyszukaną literaturą, po prostu autor opowiada o swojej pracy, ale nie jest potrzebny tu wybitny warsztat pisarski, aby przekazać ten ogromny bagaż emocjonalny, związany z leczeniem zwierząt. 

"Co gryzie weterynarza" jest złudnie lekką i przyjemną lekturą. Jednak niektóre rozdziały, niektóre historie są zatrważające. Sprawiają, że powątpiewam w ludzi bardziej niż zazwyczaj. Przerażające jest, że tak wiele nieszczęść wśród zwierząt, spowodowanych jest przez ich właścicieli. Owszem zdarzają się zwyrodnialcy, ale często to "zbyt troskliwi" właściciele wyrządzają swoim pupilom równie wielką krzywdę. 

Cieszę się, że ta książka trafiła w moje ręce. Od dziecka otoczona byłam zwierzętami. Od chomików, myszy, żółwi, papug po psa i jeża. Aktualnie żadnego zwierzęcia nie mam, ale jak tylko los po studiach pozwoli to pragnę przygarnąć psa. Po tej lekturze na pewno inaczej podejdę do jego wychowania, opieki i obserwacji. Dlaczego? Bo naprawdę na wiele rzeczy nie zwraca się uwagi, mimo że się powinno. Dobrze, że taka publikacja powstała. Na pozór lekka ale jednak edukacyjna. To pozycja, którą powinien mieć z tyłu głowy niejeden właściciel jakiegokolwiek zwierzęcia. Sama mam ochotę sprawić ją kilku osobom, bo wiem, że dobrze wykorzystaliby rady w niej zawarte.

Z drugiej strony cieszę się, że taka książka pojawiła się na rynku, ponieważ zapewne niejedna osoba oglądała programy o weterynarzach - szczególnie tych w USA. Takich programów nie brakuje na kanałach przyrodniczych. Jednak nie da się ukryć, że polskie realia są całkiem inne i mimo że problemy zwierząt i właścicieli (a raczej z właścicielami) są podobne, to u nas to wszystko działa trochę inaczej i nie do końca jest takie proste jak mogłoby się wydawać na ekranie telewizora.

Ciekawie było dowiedzieć się, jak wygląda świat z drugiej strony stołu, na którym stoi zwierzak, w gabinecie weterynaryjnym. "Co gryzie weterynarza" okazało się dla mnie niezwykle prostym ale naprawdę wartościowym tytułem.

poniedziałek, 31 maja 2021

Pytania z Kosmosu. Kim jesteśmy, skąd się wzięliśmy i dokąd zmierzamy // James Trefil & Neil deGrasse Tyson


 "Pytania z Kosmosu" to dosłownie pytania z Kosmosu, a raczej pytania o Kosmos. Na pewno nie jest to pierwszy ani tym bardziej ostatni tytuł o tej tematyce wydany w ostatnim czasie, ale to co muszę przyznać, to że to nie jest pozycja poruszająca tylko najprostsze i najczęstsze pytania czy zagadnienia z astronomii czy też astrofizyki. Jestem tym pozytywnie zaskoczona, bo osoby które już kilka podobnych pozycji mają za sobą, nie będą się nudziły i dowiedzą się czegoś nowego i na pewno spojrzą na niektóre wątki z innej strony. 

Nigdy wcześniej nie sięgnęłam po żadną publikację Neila deGrasse Tysona. "Odstraszała" mnie jego medialność, przez co podświadomie negatywnie nastawiałam się jego książek. Jak widać bardzo niesłusznie, bo "Pytania z Kosmosu" napisane razem z Jamesem Trefilem wciągnęły mnie od pierwszej strony i będę musiała sprawdzić, czy pozostałe tytuły Tysona również zrobią na mnie takie wrażenie. 

Książek na rynku z tej dziedziny jest wiele. Czym więc się wyróżnia ten konkretny tytuł? Przede wszystkim świetne jest to, że ma formę można by powiedzieć albumu. Ilość fotografii czy wszelkiego rodzaju grafik stanowi urozmaicenie i sprawia, że o wiele łatwiej jest sobie pewne rzeczy wyobrazić. W końcu w astronomii przydatna jest wyobraźnia ale i ona nieraz potrzebuje pewnego wsparcia. 

Podoba mi się to, że autorzy odpowiadając na 10 pytań, składających się na 10 rozdziałów, przekazują coś więcej niż same podstawy. Owszem to pozycja przede wszystkim popularnonaukowa, ale mam wrażenie że porusza o wiele więcej, niż poprzednie publikacje z jakimi się spotkałam. 

Najbardziej zaskoczyło mnie to, że mając w tym momencie na studiach przedmiot Elementy Astronomii i Astrofizyki, ta książka okazała się świetną powtórką czy może raczej krótkim usystematyzowaniem wiedzy przed egzaminem. Nie spodziewałam się, że tak szeroki zakres poruszą autorzy i wspomną o osobach czy odkryciach, o których raczej większość społeczeństwa nigdy nie słyszała ani nigdy też nie usłyszy. 

Nie powiem jednak przez to, że jest to książka dla każdego. Raczej właśnie dla kogoś kto coś już wie i chciałby poznać więcej. Oczywiście nie ma tu warstwy matematycznej, która mogłaby i największego entuzjastę zanudzić, ale jednak uważam że jest to publikacja na nieco wyższym poziomie, przez co tym bardziej ją doceniam i tym bardziej polecam. Szczególnie tym osobom co czytały już inne książki Neila deGrasse Tysona.

środa, 21 kwietnia 2021

Dwie samotności. Dialog mistrzów // Gabriel García Márquez, Mario Vargas Llosa



Kiedy byłam w połowie tej książki, napisałam przyjaciółce (która jest zresztą o wiele bardziej zaznajomiona ode mnie z twórczością chociażby Márqueza) tylko o jednej rzeczy, która przyszła mi na myśl podczas lektury. Napisałam, że miałam ochotę zwinąć się w kłębek i najlepiej zamknąć nad sobą wieko od trumny, ze względu na przeszywające i zatrważające przekonanie, że wielkie piękno i czasy w których mogłabym żyć, minęły bezpowrotnie. 

Czy spodziewałam się takich rozmyślań po tak krótkiej i niepozornej publikacji? Oczywiście że nie. Byłam cudownie nieświadoma po jaką lekturę sięgam i w jaki świat się zanurzę. 

Rzadko kiedy sięgam po wywiady czy teksty im podobne, jednak Dwie samotności... nazwać po prostu wywiadem to spłycić wszystko. To dialog niesamowicie inteligentnych i świadomych swojego pisarskiego dorobku autorów, którzy z niezwykłą lekkością nakreślają świat literatury latynoamerykańskiej, jej źródeł, czy chociażby jej podboju Europy czy Ameryki Północnej. 

Już zaledwie po kilku stronach poczułam potrzebę sięgnięcia po wszystkie utwory zarówno Gabriela Garcíi Márqueza jak i Mario Vargasa Llosy. Dlaczego? Ze względu na to, w jaki sposób ci autorzy, na tych bodajże ledwo 100 stronach, wyjawili ich tajemnice. Sprawili tym samym, że na pewno inaczej odbiorę teraz Sto lat samotności. Dostrzegę to, czego sama nigdy bym się nie domyśliła, szukając niepotrzebnie wielu metafor i niepotrzebnych nawiązań, podczas gdy o prostotę i codzienność niektórych wątków właśnie chodziło.

Ujęła mnie właśnie ta prostota inspiracji w twórczości Márqueza. Mam wrażenie, że teraz pisarze na siłę kombinują i wymyślają niestworzone historie, skąd wzięli inspiracje do swoich książek, tylko po to, żeby "dobrze" wybrzmieć w wywiadach. Jednak Dwie samotności. Dialog mistrzów, świadomie bądź nie, podkreśla wielkość literatury tamtych czasów i każe się zastanowić, nad literaturą nam współczesną.

Jednak na dobrą sprawę, smutną lekturą był dla mnie ten tytuł. Mam wrażenie, że wszystkiego jest teraz po prostu za dużo, za dużo wydaje się książek, które niejednokrotnie nie powinny ujrzeć świata dziennego, które nic sobą nie reprezentują, które nic ze sobą nie niosą. Wiem, że nie jestem osamotniona w myśli, że pojęcie wielkiej literatury przemija, jeśli już nie przeminęła i po przeczytaniu Dwóch samotności..., nie wyobrażam sobie tego, co współczesne czasy po sobie zostawią. Czy zostawią cokolwiek? 

Czy jest to publikacja tylko dla wielbicieli Márqueza i Llosy? Zdecydowanie nie i jestem tego świetnym przykładem. Kojarząc na dobrą sprawę tylko twórczość Márqueza (i to w niezbyt rozbudowanym zakresie), mam wrażenie, że jest to pozycja wręcz uniwersalna i idealna dla każdego, kto chciałby porozmyślać chociaż przez jeden wieczór o literaturze, cofając się do lat 60. ubiegłego wieku i to na dodatek mając wrażenie, że siedzi się w audytorium, na niewygodnym krzesełku i jest się  świadkiem dialogu, który zmienia postrzeganie niejednej prostej rzeczy. 

poniedziałek, 19 kwietnia 2021

Maria Curie // Ewa Curie



Marii Skłodowskiej-Curie mam nadzieję, nikomu przedstawiać nie trzeba. Jest to postać, o której wspomina się już w szkole podstawowej (i słusznie). Nie zdawałam sobie jednak sprawy i nawet nie byłabym sobie w stanie wyobrazić, że to właśnie tak wyglądało jej życie. Jestem niesamowicie szczęśliwa, że ukazała się pełna biografia tej wybitnej postaci, uzupełniona niejednymi wzruszającymi listami. 

Sama historia powstania tego wydania jest ciekawa, to ile osób musiało włożyć w nią pracę, aby mogła powstać daje poczucie, że jest to coś, na czego wydaniu zależało naprawdę wielu osobom. 

Sama biografia została spisana przez młodszą córkę Curie - Ewę. Jednak nie da się zaprzeczyć, że kolejne tłumaczenia wzbogaciły ją o fragmenty niedostępne (przynajmniej dla polskich czytelników) w pierwszym wydaniu. Oczywiście można by zarzucić, że ze względu na to, że autorką jest córka Marii Curie, nie jest to biografia obiektywna i tak w dużej mierze jest. Jednak czy to właśnie nie dzięki temu, możemy poznać ją od strony, która dla mediów nigdy nie była dostępna?

Spodziewałam się dość "suchej" biografii, pełnej faktów i pozbawionej duszy powieści wyliczanki. Źle oceniłam jednak umiejętności pisarskie Ewy Curie. Nie jest to bowiem rozciągnięta na kilkaset stron nota biograficzna, a zwinnie i lekko opowiedziana historia bardzo skromnej kobiety, której praca zmieniła naukę w ogromnym stopniu. 

To co mnie najmocniej zachwyciło w tej książce, to wszystko to, co dawało obraz jak wyglądała druga połowa XIX wieku i początki wieku XX. Jestem tym oczarowana, ponieważ można dzięki temu niemal "na żywo", odczuć zmiany jakie zachodziły w społeczeństwie kiedy zarzucano myśli romantyczne i wkraczano w pozytywizm. Opisy życia Marii w Warszawie nie pozwalały mi odgonić myśli od "Lalki" Bolesława Prusa. To ta Warszawa, to prawie że ten sam Paryż, w którym tak wiele się wydarzyło dla Państwa Curie. 

Jestem też jednak w szoku, jak na pozór proste doświadczenia w szopie doprowadziły do tak ważnych odkryć nie tylko z perspektywy fizyki czy chemii, ale również medycyny a co za tym idzie ważnych po prostu dla życia niejednego człowieka. 

Patrząc jak teraz prowadzi się badania fizyczne, nie mieściło mi się w głowie, jak wiele problemów i niedocenienia spotkało parę naukowców. Jestem pełna podziwu, za upór i wiarę w swoje działania. Jest to zdecydowanie książka, która w niezrozumiały do końca dla mnie sposób, niesamowicie motywuje do zrobienia czegokolwiek, do docenienia tego wszystkiego co nas otacza i jakim wielkim szczęściem to wszystko jest. 

Dopiero czytając tę biografię poczułam jeszcze większą pokorę przed postacią Marii Curie i tego, jak wiele szlaków dla kobiet w Nauce przetarła. Jak wielkie miała znaczenie i jak wiele zrobiła (nawet będąc tego nieświadoma) patrząc z perspektywy wieku, który upłynął od tamtych lat. A przecież w ciągu tego stulecia niejedno odkrycie można było zaobserwować. 

Jestem tą pozycją po prostu oczarowana. Ze względu na dosłownie wszystko. Za obraz który przedstawia, za fragmenty które czyta się jak lekką powieść obyczajową sprzed wieku ale i za fragmenty listów, które pozwalają bezpośrednio poczuć jaką osobą była Maria Curie, jej mąż Piotr i właściwie spora część naukowego społeczeństwa z przełomu XIX i XX wieku.


wtorek, 9 lutego 2021

Huston, lecimy! // Paul Dye


Raz na jakiś czas, bardziej lub mniej umyślnie, sięgam po książki związane z kosmosem. Czy to pod kątem bardziej astronomicznym czy też właśnie pod kątem lotów kosmicznych. Ostatnio była to publikacja związana z rocznicą lądowania na księżycu, czyli Człowiek, istota kosmiczna. Minęło od tego już jednak trochę czasu, dlatego idealnie się złożyło, że 10 marca (2021 roku) ma polską premierę książka Paula Dye’a Houston, lecimy! 

Od razu Wam powiem, to nie jest książka jakiej się spodziewacie. Wiadomo, człowiek większość swojego życia spędził pracując w NASA a dokładniej w MCC (Mission Control Center) i przez wiele lat był dyrektorem lotów w programie wahadłowców, ale to nie jest po prostu pamiętnik z czasów młodości i lat następujących później. Na dobrą sprawę od samego początku czułam się, jakbym czytała jakąś książkę przygodową, albo oglądała wciągający film. Nie spodziewałam się, że autor opowiadając niektóre historie, zabawi się sposobem w jaki to robi. Grał na emocjach, budował napięcie, przez co czułam jakbym to ja czekała na decyzje o awansach czy też na kolejny krok w kryzysowej sytuacji podczas misji. 

Mam wrażenie, że ta książka była potrzebna. Dlaczego? Dlatego że w niejednym filmie zapewne widziało się jak to niby wszystko wygląd. Ale tak nie wygląda! Paul Dye pokazuje jak bardzo skomplikowany jest to system, ile ludzi jest ukrytych za ścianami przez co ich nie widać, mimo że na ich barkach spoczywa ogromna odpowiedzialność. Powiadam Wam, rzeczywistość jest o wiele ciekawsza od tej, którą serwują nam reżyserzy filmów z misjami kosmicznymi w roli mniej lub bardziej głównej. 

Nie spodziewałam się takiej dawki faktów, ciekawych historii i spostrzeżeń oraz czystej wiedzy. Oczywiście w takiej publikacji nie można było uniknąć sporej ilości informacji matematycznych, fizycznych czy technicznych. Na szczęście, wydaje mi się, że nie jest to ilość przytłaczająca czytelnika. Jest to raczej wiedza, o którą powinna się wzbogacić osoba, po przeczytaniu takiej książki. Gdyby jej zabrakło, to najzwyczajniej na świecie, nie mielibyśmy pojęcia o czym autor pisze. No bo przyznajcie… Kto zna podstawową budowę wahadłowca i sposób w jaki działa? 

Houston, lecimy! To naprawdę świetny tytuł, który rozbudzi na nowo dziecięce marzenia niejednej osoby. Niektórym może nawet zakręci się łezka w oku na wspomnienia starych technologii z lat 80. czy 90. Jakie były wtedy komputery każdy wie, technologia mocno poszła do przodu, jednak dopiero w tej książce można zobaczyć, jak wielką wartość miał sprzęt, którego nikt w codzienności XXI wieku nie chciałby używać, bo raczej nie miałby wystarczających pokładów cierpliwości… Teraz może i nie do pomyślenia, ale to właśnie dzięki takim a nie innym technologiom była możliwa cała wędrówka w kosmos. Dzisiaj to wszystko wygląda inaczej, ale Paul Dye udowadnia jak wiele tradycji się zachowało, jak wiele zachowań zostało w MCC, mimo że już nie wszyscy zdając sobie sprawę co było ich źródłem. Ta książka to po prostu świetna przygoda. Czy warto po nią sięgnąć? Zdecydowanie warto.


PS jeśli nie znacie, to w ramach dodatku do lektury polecam film "Hidden Figures" z 2016 roku. Idealnie pasuje. Jeśli go znacie, to z kolei polecam go sobie odświeżyć przy lekturze książki Paula Dye'a. To duet niemal idealny!

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia