Będzie krótko. A przynajmniej chciałabym, aby wyszło krótko. Szkoda tylko, że autor nie miał takiego postanowienia, kiedy zaczął pisać Osiem białych nocy. A jeśli miał, to cóż, szkoda że się w nim nie utrzymał. Nie chcę, żeby po tym tekście wyszło, że lubię krytykować książki. Nie sprawia mi to większej satysfakcji, ale czasami zdarzają się powieści, o których delikatnie powiedzieć się nie da. Jak możecie się domyślić, ta zdecydowanie się do nich zalicza.
Andre Aciman zdobył jakiś czas temu ogromny rozgłos, za sprawą ekranizacji powieści pt. Tamte dni, tamte noce. Zachwytom nad zarówno książką jak i filmem w zasadzie nie ma końca. Jednak spokojnie, ja nie miałam okazji zapoznać się z tym tytułem (no dobrze, może i zaczęłam oglądać film, ale jednak wyłączyłam go po bodajże mniej niż 30 minutach). Gdybym tylko mogła przewidzieć, że tak może skończyć się i z książkami Acimana! Oj chciałam ją odłożyć po 30 minutach. Przebrnęłam jednak do końca i czuję się trochę jak taki Syzyf. Było ciężko, poddawałam się nie raz, robiłam kolejne podejścia, ale lepiej nie było aż do samego końca, który nie wniósł w zasadzie nic.