O Colleen Hoover pisałam na blogu już nie raz. Zarówno pozytywnie jak i wręcz przeciwnie. Na początku myślałam jednak, że pierwszej jej serii nie przeczytam. Dlaczego? Wiele osób skutecznie mi ją po prostu odradzało, mówiąc że jest najsłabsza. Czy mieli rację? Czy Slammed i kontynuacja (bo w tym poście postaram się podsumować całość, a nie tylko pierwszy tom) jest naprawdę najgorszą historią Hoover? Już na wstępie mogę Wam powiedzieć, że zdecydowanie nie. Czy jednak jest tak pięknie jak można by się spodziewać?
Jeżeli ktoś śledzi mnie na instagramie, to zapewne zauważył, że mniej więcej miesiąc temu oszalałam na punkcie historii Layken i Willa. Zaledwie po kilku rozdziałach, wiedziałam, że to jest ta Hoover w której się zakochałam. Taka, która jeszcze nie miała szansy popaść w schemat i przesadzony dramatyzm. Której historia bardzo prosta, okazała się niezwykle poruszająca i przejmująca. Slammed po prostu chwyciło mnie za serce. Zarówno prostotą języka jak i samym rozwojem uczucia u bohaterów. To jednak, co okazało się największym plusem tej książki, to nic innego jak poezja, a dokładniej slamy poetyckie. Każdy wiersz w którym bohaterowie odsłaniali fragmenty siebie, sprawiał, że miałam ogromną potrzebę znalezienia się kiedyś na takim wydarzeniu. Dlaczego więc uważam, że w pewien sposób dałam się nabrać?