piątek, 29 listopada 2019

Pocałunki w Nowym Jorku // Catherine Rider



Zacznę od czegoś oczywistego. Książki świąteczne są strasznie schematyczne i przewidywalne. Prawda? Ośmielę się powiedzieć, że w dobrych 95% przypadków - prawda. Zdarzają się jednak czasem tak klimatyczne historie, aż tak przesiąknięte magią świąt, że nawet na te przewidywalności przymyka się oko. Chociaż często wiąże się to z wszechogarniającym kiczem, to są opowieści jak "Księga wyzwań Dasha i Lily" czy niektóre (ale naprawdę tylko niektóre) opowiadania z "Podaruj mi miłość", które uwielbiam odświeżać w okolicy świąt. Aż chciałabym sama przeżyć takie przygody. Dlatego też zdecydowałam się sięgnąć po Pocałunki w Nowym Jorku. Bo co jak co, ale romanse świąteczne w kulturze są charakterystyczne dla tego miasta. 

Książka Catherine Rider jest jednak dość złudna. Po tytule spodziewałam się czegoś o wiele bardziej cukierkowego. Jednak chyba na szczęście, miłość i wszechogarniająca radość nie wylewa się ze stron tej powieści. 

Mimo, że opowieść o Charlotte i Anthony'm jest bardzo krótka, to porusza zadziwiająco wiele problemów. Chociaż właściwie należałoby powiedzieć trąca o wiele problemów, z którymi zmaga się licealna młodzież. W końcu nie na tym autorka się skupia. 

Cała historia sprowadza się do wypełnienia przez bohaterów poradnika, jak sobie w 9 krokach poradzić po rozstaniu. Tak jak sam poradnik w moim przekonaniu jest okropny, a porady momentami szalone lub zbyt oczywiste czy niestety też w moim poczuciu głupie, to jest to ciekawym pretekstem dla bohaterów, do zakradania się w różne zakamarki miasta, w sam wigilijny wieczór. 

Nie będę zaprzeczać, to nie jest wyszukana literatura. To historia dla młodych nastolatek, którą polecam do czytania w wolnych chwilach, w gorącym świątecznym rozgardiaszu gdzieś w okolicach wigilii. Chyba wtedy najlepiej będzie można wczuć się w ten klimat. W listopadzie mimo wszelkich ozdób w mieście i jarmarku Bożonarodzeniowego na rynku musiałam wspomagać się świąteczną playlistą w uszach. 

Po części czuję się na tę książkę za stara, jednak myślę że młodym dziewczynom może się ta lektura spodobać. Dlatego nie jestem w stanie tej powieści do końca przekreślić, jednak na pewno nie jest to nic specjalnego. 

środa, 13 listopada 2019

Fakt, nie mit. Obalamy naukowe mity // Aleksandra Stanisławska & Piotr Stanisławski


Kiedy tylko zobaczyłam okładkę tej książki, mój mózg zakrzyczał, że jak to tak można Einsteina na okładce przerobić. Po czym stwierdziłam, że hej. W sumie to tytuł brzmi nieźle. Poczytałam o tym o czym ma być, przypomniałam sobie, że przecież Crazy Nauka to świetna strona i w taki oto sposób przeczytałam (dzięki opóźnienia PKP!) podczas jednej podróży (no z drobnymi przerwami) kilka naprawdę fajnych mitów. Przy okazji zdałam sobie sprawę, że niektórzy naprawdę w takie rzeczy wierzą. Niestety w płaską ziemię też...

Już na początku przyznam, że ta książka dość mocno przywodzi mi na myśl "Ludzie, krótka historia o tym jak spieprzyliśmy wszystko" Toma Phillipsa. Z jednej strony nie słusznie, ale w pewnym stopniu forma czy też może bardziej język, wydaje mi się podobny. Przez takie porównanie nie mogę ocenić "Faktu, nie mit" tak dobrze jakbym chciała, bo mimo że uważam tę książkę wartą zapamiętania, to jednak czuję, że zahacza ona tylko o takie najgłośniejsze tematy, o których można dużo samemu wiedzieć czy to ze szkoły, internetu czy rozmów ze znajomymi (chyba że to tylko w gronie moich znajomych takie rzeczy to krótko mówiąc, chleb powszedni).

Czasami zastanawiam się, czy ludzie naprawdę wierzą w te wszystkie teorie spiskowe, czy po prostu przyjmują taką a nie inną postawę aby się wyróżnić na tle innych. Niektóre pomysły wydają się taką naukową bzdurą, że naprawę forma "dowcipu" wydaje się jedynym słusznym usprawiedliwieniem, jednak trzeba sobie zdawać sprawę, że nie zawsze tak jest. 

Grono osób naprawdę myśli, że wi-fi czy mikrofalówka to mordercze wymysły. Że smugi za samolotami to sposób na zatrucie nas wszystkich. Z jednej strony powstawanie takich publikacji to nadzieja, że chociaż jakaś osoba zmieni swoje nastawienie do pewnych kwestii. Nie trzeba tej książki przeczytać od razu w całości. Można przyswajać fakt po fakcie, np. przed snem czy podczas podróży do pracy/szkoły/uczelni czy chociażby czekając aż zagrzeje się woda na makaron. To pozycja, która nie wywraca świata do góry nogami, nie zmienia postrzegania wszystkiego co nas otacza. Zasiewa jednak w człowieku ciekawość by pytać, by szukać odpowiedzi na naukowe tematy, a przy okazji jest świetnym zbiorem tematów i anegdotek, które zawsze można wykorzystać w towarzystwie. 

sobota, 9 listopada 2019

o tej książce opowiem po cichu // Szeptacz // Alex North


Jeśli drzwi nie zamkniesz w porę, szeptać zacznie ktoś wieczorem... 

Spóźniona? Czy to źle, że piszę o tej książce, kiedy powoli świat o niej zapomina? Muszę przyznać, że cieszę się, że przeczytałam powieść Alexa Northa gdy szum wokół premiery zaczął opadać. Udało mi się uniknąć zbytnich zachwytów ze strony innych, bo gdy tylko widziałam tę książkę, po prostu przewijałam strony czy też zdjęcia. Chciałam podejść do niej z czystym umysłem. Na tyle czystym na ile pozwoliły fenomenalne rekomendacje na okładce, czy to ze strony autorki uwielbianego przeze mnie Kredziarza czy autora Czwartej Małpy. Obie te historie były, krótko mówiąc powalające, dlatego spodziewałam się czegoś w takim oto klimacie. Na szczęście właśnie tego się doczekałam. To co. Powiem tylko, że ogromnie polecam i koniec? 

Jeśli na dwór wyjdziesz sam, złego pana spotkasz tam... 

Nie ma tak łatwo. Drobna rada. Zastanówcie się, czy na pewno macie ochotę na koszmary w nocy i problemy z zaśnięciem kiedy będziecie chcieli zacząć czytać tę książkę późnym wieczorem. Myślałam, że to przecież tylko zmyślona historyjka, nic wielkiego, jednak jak się okazało... moja wyobraźnia zadziałała aż za mocno. 

Jeśli okno uchylisz choć trochę, pukanie w szybę usłyszysz przed zmrokiem...

Mroczny dom, tajemnicza mała dziewczynka i ojciec samotnie wychowujący syna. Przeprowadzka do miasteczka, w którym niedawno zaginął chłopiec i okropna rymowanka, która wywoływała we mnie (i pewnie nie jednym czytelniku) dreszcze za każdym razem, gdy pojawiała się na kartach tej książki. Co więcej potrzeba? To już wystarczająco dużo składników jak na przepis na udany thriller. 

Dobra połowa tej książki sprawiła, że czytałam ją jak na szpilkach, w pełnym skupieniu, niemal na wdechu. Mimo potrzeby snu i głosu rozsądku krzyczącego w głowie, że już późno i powinnam spać, bo przecież budzik na rano nieubłaganie się przybliżał, to po prostu nie mogłam się oderwać. Byłam ciekawa co zaraz się wydarzy, jakie kroki podejmą bohaterowie, kto okaże się kim... 

Taka była ponad połowa powieści Northa. Niestety. Piszę to z niemałym rozczarowaniem, jednak uważam, że ta książka jest dość nierówna. Tak jak na początku czytałam ją z pełną uwagą, tak po połowie mój zapał upadł i na próżno szukałam klimatu, który mnie tak przeraził, że bałam się patrzeć za okno. Niemal do końca czytałam już bez większych emocji i dramatu (co nie znaczy, że bez ciekawości). Liczyłam jednak na coś innego. Nie mogę jednak odmówić autorowi pomysłowości i języka, za sprawą którego zbudował tak szalenie emocjonujący klimat w pierwszej części powieści. Zakończenie mimo swojej prostoty, zahacza jednocześnie o tyle aspektów i motywów, że nie mogę go nie docenić. Gdyby tylko (w moim odczuciu oczywiście) druga połowa budowała napięcie tak dobrze jak pierwsza, byłabym tą książką w pełni oczarowana. Tak muszę przyznać, że po prostu gorąco ją polecam i czekam na więcej powieści tego autora. Zdecydowanie warto dać mu szansę i samemu wyrobić sobie na temat jego twórczości zdanie. 

wtorek, 15 października 2019

Maszyny takie jak ja // Ian McEwan



Na początku było tak, przeczytałam opis, popatrzyłam na okładkę i stwierdziłam, że ta historia zapowiada się przynajmniej nietypowo i brzmi pokrótce zachęcająco. Z takim oto nastawieniem przeczytałam pierwszych kilkadziesiąt stron, po czym wpadłam na genialnie głupi pomysł, by zajrzeć na Goodreads i poczytać coś nie tylko na temat samego autora, ale także na temat tej konkretnej książki. Jak bardzo muszę zaznaczać, że był to więcej niż błąd? 

Jak się okazało, „Maszyny takie jak ja” zbiera skrajnie różne recenzje. Nie przesadzam, używając określenia „skrajnie”, ponieważ mam wrażenie, że ten tytuł otrzymuje albo jedną, albo cztery gwiazdki (w skali pięciu oczywiście). Jakim cudem, to może być ta sama książka, ale czytana przez różne osoby? Zerknięcie na to wszystko i pogrążenie się w lekturze coraz to nowszych recenzji sprawiło, że mój początkowy zapał do tej książki opadł i to raczej niesłusznie, zważywszy na to, że nie tylko pierwsze rozdziały,czytało mi się z przyjemnością. Już teraz więc zaznaczę, że nie warto przejmować się tymi negatywnymi opiniami, bo może się jednak okazać, jak w moim przypadku, że ta powieść, to krótko mówiąc - strzał w dziesiątkę. 

Jak można zauważyć, nie jestem czytelnikiem przepadającym za tematami science fiction. Mogę wręcz powiedzieć, że po czasach liceum, a pewnie i nawet podstawówki, kiedy to zmuszona byłam zmęczyć „Bajki robotów”, omijam je szerokim łukiem. Jednak to, w jaki sposób Ian McEwan wplótł do tej historii niektóre motywy, sprawiło, że może nie wrodzona a raczej nabyta niechęć do tego typu wątków, nie dała o sobie znaku.

Akcja w alternatywnej przeszłości, a jakby z o marzącej przez wielu przyszłości. Lata 80. I skomplikowana sztuczna inteligencja, roboty, które w przerażającym stopniu przypominają ludzi - obdarzonych emocjami, skomplikowanymi algorytmami, które momentami działają lepiej niż ludzki - wciąż niezbadany mózg. Czytając tę książkę, raczej nieświadomie wracałam do niedawno czytanej przeze mnie powieści Delaney'a - Perfekcyjna żona. Z jednej strony te powieści są kompletnie różne, z drugiej jednak bardzo podobne i mimo różnicy w ich gatunkach, nie będę ukrywać, że całość o wiele lepiej wyszła w Maszynach takich jak ja.

Na tym skończę. Nie wiem dlaczego, ale przy tym tytule szkoda mi skupiać się na języku, sposobie budowania akcji, narracji czy kreacji bohaterów. To wszystko broni się samo i sprawia, że powieść czyta się z niezmierną przyjemnością i zaciekawieniem, jakiego dawno nie poczułam przy lekturze. Chyba będę musiała zajrzeć do innych tytułów McEwana, bo ten jak najbardziej polecam. Ten świat i niesamowite maszyny warte są uwagi.

czwartek, 12 września 2019

Perfekcyjna żona // JP Delaney



Perfekcyjna żona czyli nowy JP Delaney. Jak się okazuje nowy w podwójnym znaczeniu. Czy ja w ogóle chcę coś powiedzieć? Nie jestem pewna. Przecież to JP Delaney. Przecież to kolejna książka autora, który najpierw zachwycił mnie "Lokatorką" a następnie intrygującym tytułem "W żywe oczy", który krótko mówiąc, byłam pewna, będzie gorszy od poprzedniczki, a okazał się jednak z biegiem czasu jeszcze lepszą powieścią.

To czy chcę i czy muszę coś powiedzieć? A muszę.

Rozczarowałam się?

Chyba tylko tyle. Albo aż tyle.

Ale właściwie nie, bo to jednak Delaney, a ta książka nie jest zła. Jest inna. Jest intrygująca, ale to jednak nie to... Dlaczego? 

Im dłużej myślę o Perfekcyjnej Żonie, tym mam większą gonitwę myśli. Powiedzieć, że ta książka w moim odczuciu jest po prostu słabsza od poprzednich, to jakby nie powiedzieć nic. Z drugiej jednak strony, nie będę się silić na szukanie słów i ubieranie w długie i rozbudowane zdania jednej najgłośniejszej myśli, która wręcz krzyczy w mojej głowie od kilku tygodni, które upłynęły od momentu, kiedy przeczytałam tę książkę: tamte były po prostu lepsze... ciekawsze, budzące o wiele większe emocje i budujące o wiele większe napięcie. Pamiętam, że gdy czytałam "Lokatorkę" bałam się siedzieć tyłem do drzwi. Gdy czytałam "W żywe oczy" co chwilę podczytywałam Baudelaire'a, a gdy czytałam "Perfekcyjną żonę"? Byłam po prostu obojętna. (No i wyszła więcej niż jedna myśl).

Po opisie, po okładce, spodziewałam się kolejnego świetnego thrillera, ale z tym gatunkiem ta powieść nie ma w moim odczuciu nic wspólnego. Może i niektóre wydarzenia dają nadzieje na rozwój wypadków w tym kierunku, ale jednak jest to opowieść przede wszystkim o pewnej tajemniczej śmierci, o nowinkach technologicznych i chorobie dziecka, z czego to właśnie pomysł na wplecenie sztucznej inteligencji, w takim a nie innym wydaniu sprawił, że chociaż w pewnym stopniu, ta lektura wydawała się interesująca. Niestety tylko do pewnego momentu. 

Zdaję sobie sprawę, że to wszystko co próbuje przekazać, to trochę jakby zamiecione na szufelkę śmieci z mojej głowy, które nie do końcu stanowią jakąś całość, jednak niech to świadczy o tym, że ta powieść chociażby przez to, nie należy do najłatwiejszych. Na pewno ciekawe dla niektórych będzie po prostu sięgnięcie po tego autora w trochę innym wydaniu, jednak może lepiej z nastawieniem na coś mniej emocjonującego niż zazwyczaj. Żałuję, że sama nie byłam przygotowana na coś tak odmiennego. Oczywiście w ciemno będę sięgać po kolejne książki tego autora i mam nadzieję, że każda następna, utwierdzi mnie w tym, że zachwyty nad jego twórczością naprawdę są zasłużone.






niedziela, 18 sierpnia 2019

Człowiek istota kosmiczna // Ewelina Zambrzycka & Grzegorz Brona



Nie wiem, czy po ubiegłym miesiącu, kiedy to publikacji trącających o wszelkiego rodzaju lektury związane z kosmosem, lądowaniem na księżycu czy o inne tematy związane z eksploracją wszechświata było krótko mówiąc "od zatrzęsienia", dodawanie czegokolwiek od siebie ma jeszcze jakiś sens. Jednak jako że Człowiek istota kosmiczna, to jedyna książka, jaką zdecydowałam się przeczytać "z okazji" 50. rocznicy lądowania człowieka na księżycu, nie przemilczę kilku kwestii. 

Nie jestem typem czytelnika, który uważa wywiad jako formę dostarczającą lekkość czy też swego rodzaju przyjemność podczas samego czytania. Zdaję sobie sprawę, że aby napisać dobry wywiad, trzeba się bardzo mocno przygotować, jednak odczuwam pewne wrażenie, że zazwyczaj (przynajmniej jeżeli chodzi o publikacje bardziej popularne) ograniczają się one jedynie o "trącanie" poszczególnych tematów, bez większego pozwolenia drugiej osobie na pogłębienie wypowiedzi. 

Czy można przeprowadzić interesującą (dla postronnych osób) rozmowę, na temat kosmosu? Dokonaniach ludzi związanych z podróżowaniem coraz dalej, z używaniem coraz to nowszych technologii? Wydawać by się mogło, że jest to na pograniczu czegoś niewykonalnego. No bo jak zainteresować często niezaznajomionego z tematem czytelnika, nie traktując wszystkiego zbyt powierzchownie, tak aby móc o czymś porozmawiać, ale nie używając terminów znanych tylko wąskiemu gronu odbiorców? 

Byłam bardzo ciekawa, jak z tym wszystkim poradzi sobie Ewelina Zambrzycka. Oczekiwań przyznaję, zbyt wielkich nie miałam i wiecie co? Wyszło to na dobre. 

Na dobre, ponieważ bardzo pozytywnie się zaskoczyłam. Całość, od początku do samego końca, czytało mi się bardzo szybko i z taką swobodą, jakbym sama uczestniczyła w tej rozmowie. Największym plusem tej pozycji jest to, że rozdziałów jest sporo, ale nie są one przytłaczająco długie, do tego na zakończenie każdego tematu można znaleźć zbiór ciekawostek, będących swego rodzaju podsumowaniem. Dzięki temu, Człowiek istota kosmiczna to idealna lektura do "czytania w biegu". Owszem, trzeba się skupić na poruszanych tematach, jednak świetnie sprawdza się to jako pozycja do czytania w tramwaju, pociągu czy po prostu w wolnej, nawet krótkiej chwili. 


Naprawdę bałam się, że mimo iż temat tej książki jest mi dość dobrze znany, zostanę albo przytłoczona ilością informacji i zbędnych tłumaczeń, albo nie dowiem się niczego nowego ani konkretnego. Jednak jak dla mnie, jest to świetnie wyważona publikacja, która powinna zainteresować zarówno kogoś, kto po raz pierwszy chce zgłębić temat odkrywania kosmosu, jak i osoby, które krótko mówiąc "już w tym siedzą".  

Wychodzi na to, że muszę częściej dawać szansę wywiadom, bo jak się okazuje, jest to przyjemna odskocznia dla tradycyjnych książek. 

wtorek, 2 lipca 2019

Przeznaczenie i pierwszy pocałunek // Kasie West


Kasie West. To nazwisko przewija się przez tego bloga od roku. Ten konkretny tytuł to prawdopodobnie ósmy tej autorki, jaki przeczytałam. Gdy pierwszy raz zobaczyłam jej książki, to przyznaję, prychnęłam a po okładkach, tytule i opisie stwierdziłam, że nie ma opcji bym to przeczytała. Przecież to takie proste, przecież to już było. I owszem, było, ale West pisze w taki sposób, że mnie po prostu kupiła. Mam jednak wrażenie, że Przeznaczenie i pierwszy pocałunek to ostatnia książka tej autorki, którą czytałam. A przynajmniej na pewno ostatnia na najbliższe miesiące, mimo że zostało mi się kilka nieprzeczytanych powieści. Mam jednak wrażenie, że to jest odpowiedni moment aby powiedzieć STOP. Zanim będę musiała zakończyć przygodę z twórczością tej autorki z niesmakiem.

Przeznaczenie i pierwszy pocałunek na pewno nie spodobało mi się już od pierwszych stron. Ba, nawet odważę się napisać, że dopiero po połowie zaczęłam z ciekawością wyczekiwać rozwoju wypadków. Mam jednak problem z tą książką tego typu, że nie "kupiła" mnie po prostu sama historia i pomysł na akcję, bowiem styl autorki, jej lekki język i sposób kreowania bohaterów, nie pozostawia mi nic do zarzucenia. Po prostu historia młodej hollywoodzkiej autorki, akcji na planie filmu klasy B i niestety dość słabo wykreowane postacie dalszoplanowe (czy właściwie drugo-i-dalszo-planowe) sprawiły, że pierwsze minimum 100 stron, szło mi po prostu dość topornie. Gdybym miała na szybko podsumować tę powieść, to powiedziałabym, że jest ona dość płaska. Nie wiem, czy wpływ na to ma fakt, że ostatnie dwie książki tej autorki, jakie czytałam, były z motywami raczej paranormalnymi i po prostu odzwyczaiłam się od "zwykłego" świata w jej wykonaniu, czy po prostu naprawdę historia Lacey jest słabsza od pozostałych. (No dobrze, słabsza jest na pewno ale czy z tego powodu?). 

Na dobrą sprawę mogłabym na tym zakończyć swoje przemyślenia po lekturze, ponieważ zbyt wiele ich najnormalniej w świecie nie mam. Czuję się lekko rozczarowana tym tytułem i jedyne czego czuję, to potrzebę zerwania z takimi klimatami i gatunkiem młodzieżowym, na bliżej nieokreślony czas, mimo że zaczynają się "wakacje", a rok temu to właśnie książki Kasie wskazywałabym na ten czas jako te idealne.

Co prawda nie cofam tego, że jeśli poszukujecie naprawdę lekkich historii na upalne dni na plaży i jesteście nastolatką (bo nie oszukujmy się, to są iście babskie historie) to West powinna być dobrym wyborem. Ja wolałabym chyba jednak w najbliższym czasie "pomęczyć" się z czymś bardziej wymagającym. Ot na takie przemyślenia naprowadziła mnie lektura Przeznaczenia i pierwszego pocałunku. Nie mówię, że ta książka jest zła, ale jest słabsza od pozostałych i chyba już po prostu nie dla mnie. 

poniedziałek, 1 lipca 2019

Ludzie. Krótka historia o tym, jak spieprzyliśmy wszystko // Tom Phillips


Ludzie. Czyli coś o nas. Czyli coś dla nas. Lekcja jak żyć? Niekoniecznie. Lekcja jak żyliśmy? Już bardziej. To tak jak tytuł wskazuje - opowieść o tym, co zdążyliśmy dotychczas spieprzyć i jakie konsekwencje przez to ponosimy do dzisiaj. Brzmi ciekawie? Nawet nie wiecie jak bardzo. 

Tom Phillips, nazwisko kompletnie mi nieznane, przynajmniej w zestawieniu z tym imieniem, bo jednak Phillips mówi coś zapewne większej części społeczeństwa. Okładka złudnie kojarząca mi się z tytułami Yuvala Noah Harari, które ciągle czekają na liście "kiedyś przeczytam". Czyli w sumie coś mi świta ale jednak niekoniecznie na właściwy temat. Nie oszukujmy się jednak, tytuł tej książki czyli Krótka historia o tym, jak spieprzyliśmy wszystko jest na tyle chwytliwa, że nie potrzeba nic więcej (a przynajmniej zbyt wiele więcej) by z ciekawości przeczytać tę pozycję. Niby ciekawość to pierwszy stopień do piekła, ale co tam, w tym wypadku warto było zrobić ten krok. 

Spodziewałam się miliona dygresji w tej książce, wielu "śmieszkowych" historii, które będzie można później opowiadać znajomym przy piwie, albo na korytarzu jak trzeba będzie przerwać tę niezręczną ciszę w oczekiwaniu, na bliżej niekreślony cel. Czekałam na pełny humoru zbiór opowieści, podpartych mocną wiedzą historyczną i wiecie co? Dostałam o wiele więcej. 

Nie ukrywam, byłam wręcz pewna, że publikacja Toma Phillipsa to będzie dość powierzchowna (żeby nie powiedzieć płytka), lekko "głupia" opowiazdka, do czytania w biegu codzienności. Muszę więc chyba użyć tego słowa - niespodzianka - ta książka okazała się niespodzianką, ponieważ to nie jest coś co przeczytałam i zapomniałam. Autor w tak sprawny sposób prowadzi narrację, że mimo dużej ilości postaci historycznych pojawiających się na tych wszystkich stronach, to nic mi się nie pomieszało, a uwierzcie, że mogłoby. 

Sprostowanie co do historii Wspaniałego Stulecia, największe głupie pomysły w kwestii wynalazków (nie tylko paliwo ołowiowe czy freon), ale także krótki przegląd szalonych władców, to jak się okazuje skarbnica pomyłek i naprawdę głupich błędów czy pomysłów, które miały naprawić sytuację, a jak można się domyślić - zadziałały kompletnie na odwrót. 

Z jednej strony, może kogoś to po prostu nie interesować, jednak wszystko jest napisane w tak przystępny sposób, że nie wyobrażam sobie niczego lepszego do zabicia czasu w pociągu, tramwaju czy  w oczekiwaniu na wiecznie spóźniającego się znajomego. To nie jest książka, którą trzeba przeczytać od razu. Skonstruowana jest w taki sposób, że bez problemu można ją sobie "dawkować" bez obaw, że coś się zapomni i nie będzie można się odnaleźć. 

Co mnie jednak najbardziej zaskoczyło? Że to wszystko nie jest pisane bez celu. To nie jest tylko zbiór "najciekawszych" historii ludzkości. Autor prowadzi do pewnych, niezbyt optymistycznych rozważań, będących jednak jak najbardziej na czasie. Do czego dążymy z naszą planetą? Do czego możemy doprowadzić, patrząc, że nawet wydarzenia sprzed wielu set lat mają odbicie na to, jak świat działa dzisiaj? Może właśnie taki przegląd, tak wielu reakcji łańcuchowych, jest w stanie otworzyć oczy tym, którzy nadal uważają, że nic złego nie robimy? Że przecież to nic wielkiego, nic co ma wielki wpływ na przyszłość? Jednak spokojnie, to nie ma czystko moralizatorskiego tonu i może to właśnie jest największym atutem tej książki, a przynajmniej czymś, czego kompletnie się nie spodziewałam. 

W skrócie? No Ludzie! Tę książkę po prostu warto przeczytać! 

sobota, 6 kwietnia 2019

Mroczne kłamstwa Minnow Bly // Stephanie Oakes


Kryminał? Thriller? Młodzieżówka? 5/5? 10/10? Nie. Ta książka jest wszędzie gdzieś pomiędzy. 


To najbardziej nas różniło. Że potrafiliśmy patrzeć na te same gwiazdy na tym samym niebie, ale nie dręczyły nas te same pytania. Nie chcieliśmy takich samych odpowiedzi.

Nie lubię zbyt filozoficznych czy psychologicznych książek. Nie ukrywam, że takie tematy mnie męczą, nawet jeśli przeplatają się z wątkiem kryminalnym. Lubię jednak książki, które pozostawiają po sobie rozmyślania. Które zmuszają do przemyślenia, często niełatwych tematów. Stephanie Oakes zdecydowanie zmusza do tego. Bo książka o Minnow Bly, jest nie tylko o swego rodzaju sekcie i nowej dziwnej religii, to nie tylko opowieść o chłopcu mieszkającym w lesie, czy dziewczynce pozbawionej dłoni. To przede wszystkim książka o kreowaniu własnego spojrzenia na świat. To pozwolenie na to aby patrzeć, na to co nas otacza, na swój sposób. Niby banalne, ale jednak nie dla każdego, może chociaż dlatego warto dać tej książce szansę? 

Nie oglądałam Orange is the new black, ale strasznie mi się ta książka kojarzyła z plakatami związanymi z tym serialem. Czy słusznie? Pewnie nigdy się nie przekonam. 

Minnow to dziewczyna pochodząca z rodziny, która w pewnym momencie postanowiła posłuchać tajemniczego mężczyzny i odcięła się od cywilizacji. Stworzyła swoją własną społeczność odciętą od normalnej codzienności, która funkcjonowała, dopóki nowe pokolenie nie zaczęło się zastanawiać i do kiedy nie narodziły się pytania, na które odpowiedzi nie były wcześniej przygotowane. 

Ze względu na to wszystko, książka pełna jest przemyśleń głównej bohaterki. Pełna wspomnień z przeszłości, które uzupełniają luki w historii. W końcu od początku wiemy, do czego wydarzenia doprowadziły. Wiemy dlaczego Minnow znajduje się w poprawczaku/więzieniu dla nieletnich. Jednak dopiero z czasem poznajemy odpowiedzi na pytania JAK i DLACZEGO. 

Nie napiszę jednak, że ta książka jest fenomenalna, mimo że przeglądając zagraniczne wypowiedzi, natknęłam się na takie bardzo optymistyczne (jeżeli można użyć tego słowa w stosunku do powieści poruszającej naprawdę trudne tematy, o których pisarze nie rozpisują się tak często, jakby można było by przypuszczać). Jednak sposób w jaki autorka opowiedziała o problemach przynależności ludzi do grupy. O tym jaki wpływ ma świadomość, że w coś wierzymy i o tym (co pewnie zabrzmi banalnie) jak bardzo możemy pomylić się w osądach muszę przyznać, że raczej nieprędko spotkam coś podobnego. 

Mam wrażenie, że jest to książka, która nie powinna mi się spodobać, a jednak to zrobiła. Mimo wolnej akcji i niewielkich jej zwrotów czy wielkich emocji, uważam ją za wartościową, jednak nie taką, którą polecałabym na każdym kroku. Jak mówiłam. Ta książka wszędzie jest gdzieś tak pośrodku. 


piątek, 22 marca 2019

Siedem śmierci Evelyn Hardcastle // Stuart Turton


Nie, to my zrobiliśmy z Blackheath takie miejsce. Doprowadziły nas do tego nasze własne decyzje. Jeżeli to ma być piekło, to sami je sobie stworzyliśmy.

Nie wiem czy tych tytułowych śmierci było siedem. Nie wiem czy było ich więcej, czy w ogóle była jakaś. Wiele po przeczytaniu tej książki nie wiem i nawet nie chcę wiedzieć. Jednak to, co lektura książki Turtona pozostawiła po sobie, to ogromny zachwyt i poczucie, że to jest taka literatura, którą naprawdę chce się czytać. Trochę kryminał, ale nie do końca. Coś jakby powrót do historii, ale czy na pewno? Na dobrą sprawę nie wiemy kiedy, ani gdzie toczy się akcja tej powieści. To jest jedna wielka zagadka, nie jedyna dla historii, którą skrywa. 

Chciałabym jednak móc o tej książce zapomnieć, obudzić się z czystą kartą, tak jak bohaterowie, aby móc chociaż raz jeszcze zachwycić się opowieścią stworzoną przez autora. Jeden raz to zdecydowanie za mało. Dlaczego? Bo mam wrażenie że umknęło mi o wiele za dużo. 

Dziwna? Nietuzinkowa? A może po prostu boska i na swój sposób dzika? Takie określenia kojarzą mi się z tą książką. Kryminał? Owszem. Ale ta powieść to o wiele więcej. 

Każdego dnia, bohater budzi się w innym ciele. Za każdym razem ma czas do 23 aby wyjaśnić zagadkę śmierci Evelyn. Gdy tego nie zrobi, dzień zacznie się od nowa, w innej postaci. Ale ich ilość jest ograniczona. Co się stanie, jeśli zagadka nie zostanie rozwiązana? Co jeśli rozwiązanie nie istnieje, albo istnieje więcej niż jeno? Komu można ufać, a komu nie? 

Na pewno nie można ufać własnej intuicji. Przez blisko połowę lektury, nie wiedziałam o co tak dokładnie w tej historii chodzi. Do samego końca nie miałam pojęcia, do czego akcja prowadzi a już tym bardziej nie pomyślałabym jak to się zakończy. Na dobrą sprawę, zakończenie tutaj nie ma większego znaczenia. Przynajmniej dla mnie. Liczyło się wszystko to, co działo się na kartach powieści Turtona w międzyczasie, nawet te najdrobniejsze wydarzenia. 

Siedem śmierci Evelyn Hardcastle to mnóstwo postaci, każda ze swoją tajemnicą, ze swoim spojrzeniem i motywacją. Pełna różnorodność charakterów i powtórka z wydarzeń sprzed 19 lat. 

Czym jest ta historia? To próba rozwiązania zagadki morderstwa, to mieszanka różnych dni, różnych opowieści i na pozór nic nieznaczący faktów. Jak w tym wszystkim autor się nie pogubił? Jak udało mu się to wszystko spiąć w jedną, logiczną całość? 

Ta książka była emocjonująca nie tylko ze względu na rozwój akcji. Sam język, sposób poprowadzenia czytelnika przez autora sprawił, że jest to nietuzinkowa powieść. Historie Sebastiana, Anny, Aidena, Daniela, Golda, lady Hardcastle, Doktora Dżumy i wielu, wielu innych postaci pokazują, jak bardzo można pomylić się w ocenie drugiego człowieka i do jak wielu szkód może to doprowadzić. 

Kto zginął? Dlaczego? Kogo można uratować? Kto chce być uratowany, a dla kogo nie ma żadnej nadziei? To jedne z setek pytań, które pojawiały się w mojej głowie podczas czytania. Na wiele z nich doczekałam się odpowiedzi. Jednak na wiele z nich, chciałabym usłyszeć czy też przeczytać coś więcej. 

Czuję niedosyt, ponieważ książkę Stuarta Turtona mogłaby czytać zdecydowanie dłużej. Mam nadzieję, że nie przyjdzie czekać zbyt długo na coś nowego od tego pisarza. Ja zdecydowanie będę czekać. 

niedziela, 3 marca 2019

Dziewczyna która wybrała po raz drugi // Kasie West


Po zakończeniu pierwszej części Pivot Point, czyli Dziewczyny, która wybrała swój los muszę przyznać, że nie spodziewałam się, że ta historia może potoczyć się w takim kierunku. Pierwszy tom był specyficzny w twórczości Kasie West. Utwierdził mnie w tym, że niektórzy autorzy powinni eksperymentować z gatunkami, bo może to doprowadzić do powstania czegoś intrygującego, jednak mimo naprawdę pozytywnego zaskoczenia, wolałam Kasie w "klasycznym" romantycznym wydaniu. Po tym tomie? Już nie jestem tego taka pewna. 

Jeżeli jednak jestem czegoś pewna, to tego, że Kasie West nie zawodzi, jeżeli szuka się typowej ale jednak nie do końca typowej historii miłosnej nastolatków. Po przeczytaniu bodajże 7 tytułów od tej autorki wiem, że jeśli potrzebuję czegoś lekkiego, co oderwie mnie od rzeczywistości, czegoś uroczego (nawet w bardziej skomplikowanym i mrocznym wydaniu) co na pewno poprawi mi humor, to mam gotowy przepis w swojej biblioteczce. 

Zaczynając czytać Dziewczynę która wybrała po raz drugi miałam jednak problem. Nie do końca pamiętałam, co dokładnie działo się w poprzednim tomie, jednak z czasem, kiedy rozwijały się wydarzenia w tej części, przypominało mi się to co się działo poprzednio. Jakbym czytała oba tomy na raz. Cieszę się jednak, że tym razem historia była jakby prostsza i wątek romantyczny wrócił na bliższy plan. Nie znaczy to jednak, że nie brakuje tutaj zwrotów akcji. Po wydarzeniach kończących poprzedni tom, nie dałoby się ich chyba uniknąć. 

Kasie West wykorzystała jednak drugi tom do wprowadzenia całkiem nowych postaci i przybliżyła tych bohaterów, o których poprzednio przeczytaliśmy zaledwie kilka zdań. Niespodzianką było również to, że tym razem do narracji została wprowadzona Laila. Na początku wydawało mi się to zbędne, jednak z czasem okazuję się to pewnego rodzaju łącznikiem pomiędzy dwoma światami. Powiedzmy, że odebrałam to jako nasze oczy i uszy po drugiej stronie.  

Nie mogę jednak ukryć, że mimo zdecydowanie pozytywnego odebrania tej historii, miałam momenty, kiedy nie mogłam jej czytać. Nie wiem czy nie jest to przypadkiem wynik małej ilości czasu na czytanie w ostatnich miesiącach (czy wręcz jego brak), czy może niektóre fragmenty po prostu ograniczały moje zaangażowanie w śledzeniu losów bohaterów. Niemniej jednak, końcówka tej książki, w moim odczuciu wynagradza wszystko i idealnie domyka całość. Taką Kasie lubię najbardziej. 

środa, 27 lutego 2019

nietypowa opowieść o końcu świata // Potop // Salcia Hałas



Opowieść będzie smutna, bo o końcu świata
i różnych innych końcach. 
Ale śmieszna też, w miarę możliwości będzie. 
Bo niektóre nieszczęścia są tylko smutne. 
Ale niektóre są też częściowo śmieszne, 
z różnych przyczyn. 
Najczęściej z powodu niedorzeczności. 

Książką można zachwycić się na kilka sposobów. Formą, treścią, językiem. Nowatorskim podejściem, czy wręcz przeciwnie - powrotem do dawnych wzorców. Czasami zachwyca wydanie: interesująca okładka czy piękne ilustracje. Rzadko się jednak zdarza, aby w moje ręce trafiła powieść, która łączy więcej niż tylko kilka z tych czynników. Czy Potop jest jedną z tych wyjątkowych opowieści?

Zdecydowanie. 

Począwszy od pięknych ilustracji, po nietypową formę - poemat prozą, intrygujący język i niebanalnych bohaterów. Gdy dodamy do tego skłaniającą do myślenia treść, a nie tylko rozrywkę - myślę, że mam kolejnego faworyta spośród wszystkich polskich książek, jakie czytałam. 

Potop - poemat przewlekły o końcu świata. 

Nie da się, mówi, przepowiedzieć przyszłości, 
można tylko trochę zajrzeć pod podszewkę. 
Przyszłość to nitki na wietrze, które mogą się różnie przepleść.

Już od pierwszych stron, uderzyła mnie szczerość i bezpośredniość, która płynie z tej książki. To z jednej strony opowieść o trzech kobietach z osiedla w Gdyni, opowieść o zmianach zachodzących na przestrzeni wielu lat. Jednocześnie jest to jednak i historia tego, jak psuje się świat. Niektóre rzeczy można zauważyć dopiero, gdy spojrzy się na nie z perspektywy czasu. Ten, który uchwyciła autorka w Potopie, sprawia, że można - a nawet trzeba zastanowić się nad tym końcem świata, który prawdopodobnie, ściągamy na siebie sami. 

Ktoś mógłby powiedzieć, że nie jest to treść odkrywcza, że do podobnych wniosków można dotrzeć samemu i to nawet bez wsparcia w postaci niektórych trunków. Nie zaprzeczę, jednak sposób, w jaki trzy kobiety przeprowadzają nas przez wydarzenia, sprawia, że mimo niedorzeczności, jestem w stanie uwierzyć we wszystko. 

Najlepsze słowo jest jedno - ta książka mnie oczarowała. Nie zapierała tchu w piersi, nie wywołała łez czy śmiechu, a jednak pozostawiła po sobie natrętne myśli, które nie chcą mnie zbyt łatwo opuścić. To była, to jest fenomenalny lektura. 

Niektórych "skrótowy" zapis może zrazić, do niektórych niezwykle metaforyczny język może po prostu nie trafić lub może być męczący. Jest to jednak tak krótka książka, że naprawdę warto się z nią zapoznać. Potop to podsumowanie współczesności. Tego co człowiek zrobił z tym co go otacza i z tym, kto go otacza, 

Magia i fizyka są ze sobą nierozerwalnie związane
i tworzą wzór.
Tylko nikt tego wzoru nie odkrył jeszcze.
Bo ludzie wolą wysyłać samochody w kosmos, 
zamiast się więcej dowiedzieć. 
Dowiedzieć, jak ten wzór wygląda naprawdę.


poniedziałek, 18 lutego 2019

Zamiana // Rebecca Fleet


Debiut. W przypadku thrillerów/kryminałów mam wrażenie, że debiut może być albo kompletną porażką, albo czymś, co mnie porwie bez reszty. Nie trafiłam jeszcze na powieść z tych gatunków, o której miałabym tak mieszane uczucia jak teraz. Czy chciałabym czytać coś więcej tej autorki, czy jednak nie? Czy jej pierwsza książka mnie zraziła, czy pozostawiła chęć i zainteresowanie następną historią? Nie wiem. Nie mogę jednak jej skreślić - to pewne. 

Na samym początku muszę ponarzekać, ponieważ spodziewałam się, tak jak zresztą zapowiadano, dynamicznego thrillera. Nie doczekałam się jednak ani thrillera, ani dynamicznej akcji. Mam wrażenie, że to klimatyczna obyczajówka, z pewną niewiadomą, jednak zabrakło mi w całej historii nuty niepewności, takiego dreszczyku, strachu i niewiedzy, co może się wydarzyć. 

Prawdą jest jednak, że styl Fleet jest obiecujący. Książkę czyta się szybko i bezboleśnie, powiedziałabym, że jest to powieść z gatunku "tych na raz" - czytasz za jednym razem, nie odkładając jej, ale już nigdy do niej nie wracasz. Na dobrą sprawę, nie jest to historia która zapada w pamięć, ponieważ sama fabuła nie jest czymś nowym. Ciągle mam wrażenie, że gdzieś już coś podobnego widziałam. 

Nie chcę streszczać książki, bo nie o to chodzi, jednak wydawało mi się, że zamiana bohaterów domami, kompletnie nieznajomych osób, to przepis na wartką akcję i może powtórkę emocji, których można by się spodziewać. W końcu taki pomysł, to przepis na niejedną tragedię. 

Bardzo podobał mi się brytyjski klimat tej powieści, na plus oceniam również zakończenie, które było niespodzianką przede wszystkim dlatego, że zakładając, że to miał być thriller, spodziewałam się czegoś kompletnie innego. Tutaj? Wszystko dawało mi poczucie, że czytam jakąś powieść obyczajową z motywem tajemnicy. Trochę jakby ktoś bardzo chciał być Sherlockiem Holmesem ale kompletnie nie miał pojęcia jak takie coś stworzyć, więc pomyślał, że czytelnik dopisze sobie zarówno akcję jak i emocje. 

Nie jest to słaba książka, autorka może i się rozwinie w ciekawym kierunku, jednak pozostawiła we mnie ogromne niezrozumienie w kwestii, co to właściwie miało być i raczej mieszane uczucia. Czy polecam? Chyba muszę sprawiedliwie powiedzieć - nie wiem.


piątek, 1 lutego 2019

Retelling - i wyszło to na dobre? // Dunbar // Edward st Aubyn



"Dlaczego mój świat legł w gruzach właśnie wtedy, gdy po raz pierwszy zacząłem go rozumieć?"

Nie wiem dlaczego, ale retelling w przypadku książek, kojarzy mi się przede wszystkim z baśniami czy bajkami. Ile to Kopciuszków można by wymienić? Dużo. Jednak gdy usłyszałam o Dunbarze... Nie pomyślałabym, że w historię Szekspira, a dokładniej Króla Leara można tchnąć coś nowego. Jednak wystarczyło na dobrą sprawę, zaledwie nazwisko Szekspira, by moja ciekawość sięgnęła takiego poziomu, że musiałam sięgnąć po powieść Edwarda st Aubyna. Pokrótce? Zdecydowanie mi się podobało. 


Opowiadając o tej książce można by sypać banałami, bo owszem, zahacza o rzeczy na pozór błahe, ale również i o takie, o których w naszej codzienności zapominamy. Na dodatek wszystko jest napisane tak, że czyta się na jednym wdechu. Za każdym razem, kiedy musiałam wracać na zajęcia i zamykać tę powieść, byłam nieszczęśliwa, bo to historia z gatunku tych, które wręcz należy przeczytać za jednym razem. Ułatwia to niezwykle przyjemny język, który zarysowuje akcje w taki sposób, że nie sposób chociaż w pewnym stopniu "nie wczuć się". 

niedziela, 13 stycznia 2019

przerost formy nad znikomą treścią // Osiem białych nocy // Andre Aciman



Będzie krótko. A przynajmniej chciałabym, aby wyszło krótko. Szkoda tylko, że autor nie miał takiego postanowienia, kiedy zaczął pisać Osiem białych nocy. A jeśli miał, to cóż, szkoda że się w nim nie utrzymał. Nie chcę, żeby po tym tekście wyszło, że lubię krytykować książki. Nie sprawia mi to większej satysfakcji, ale czasami zdarzają się powieści, o których delikatnie powiedzieć się nie da. Jak możecie się domyślić, ta zdecydowanie się do nich zalicza.

Andre Aciman zdobył jakiś czas temu ogromny rozgłos, za sprawą ekranizacji powieści pt. Tamte dni, tamte noce. Zachwytom nad zarówno książką jak i filmem w zasadzie nie ma końca. Jednak spokojnie, ja nie miałam okazji zapoznać się z tym tytułem (no dobrze, może i zaczęłam oglądać film, ale jednak wyłączyłam go po bodajże mniej niż 30 minutach). Gdybym tylko mogła przewidzieć, że tak może skończyć się i z książkami Acimana! Oj chciałam ją odłożyć po 30 minutach. Przebrnęłam jednak do końca i czuję się trochę jak taki Syzyf. Było ciężko, poddawałam się nie raz, robiłam kolejne podejścia, ale lepiej nie było aż do samego końca, który nie wniósł w zasadzie nic. 

wtorek, 1 stycznia 2019

Śmierć Komandora 2 Metafora się zmienia // Haruki Murakami



Niech najlepszą oceną będzie fakt, że zaraz po zakończeniu tego tomu, wypożyczyłam dwie inne książki Murakamiego i nie mam zamiaru na nich poprzestać. To musi świadczyć o tym, że Śmierć Komandora rozkochała mnie w twórczości tego japońskiego autora. 

Drugi tom to nic innego jak oczywiście kontynuacja historii, którą poznajemy w Śmierci Komandora 1 Pojawia się idea. Historii trochę jakby obyczajowej, ale jednak nie. Historii chciałoby się powiedzieć tajemniczej i nieoczywistej, nie do końca rzeczywistej, a jednak pozostawiającej nieodparte wrażenie, że to wszystko dzieje się naprawdę. 

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia