piątek, 13 stycznia 2017

Bez słów - Mia Sheridan


Bez słów i to dosłownie. Chociaż może lepiej pasowałoby tutaj określenie bez komentarza... 

O Mii Sheridan było w pewnym momencie dość głośno. Jak dobrze się orientuję, to od czasu publikacji Bez Słów ukazały się jeszcze jej dwie książki, czy będę je jednak czytać? Odpowiedź to jedno krótkie, stanowcze NIE. 


Mam wrażenie, że jak na razie trafiam raczej na słabe pozycje w tym roku (chociaż teraz jestem w trakcie "Słowika" który już na ten moment, mam nadzieję przechylił czarę na te lepsze pozycje). Bez Słów leżało na mojej półce od momentu premiery i im dłużej na niej leżało, tak mniejszą ochotę miałam na sięgnięcie po tę pozycję. Będąc względnie umysłem ścisłym, powiedziałabym że moje zainteresowanie było odwrotnie proporcjonalne do czasu. Ale czy słusznie? 

Główna bohaterka Bree uciekając od wspomnień i swojej przeszłości przyjeżdża do małego prowincjonalnego miasteczka, aby chociaż spróbować uwolnić się od tego co było i zacząć względnie nowe życie. Małe miasteczko wiąże się z tym, że wszyscy się znają, jednak uwagę Bree przyciąga chłopak, który do nikogo się nie odzywa i jak się okazuje od lat mieszka w "swojej samotni" blisko lasu. 

I ka bum! Kim Bree się interesuje? Czyja postać przyciąga za wszelką cenę jej uwagę? O tak, samotnik owiany mrocznymi tajemnicami, czyli Archer...

Nie ma chyba sensu mówić nic więcej o fabule. Warto jednak nadmienić, że w wyniku wydarzeń z przeszłości Archer jest "obarczony niewypowiedzianym cierpieniem" skąd wziął się tytuł  (wspominam o tym, bo myślę, że dla autorki był to dość istotny fakt - dla mnie nie koniecznie). 

Przyznam się - nie rozumiem skąd wzięło się we mnie przekonanie, że to może być dobra pozycja. Mia Sheridan sprawia dla mnie wrażenie, jakby na siłę chciała stać się kolejną Colleen Hoover, którą szczerze lubię mimo wzlotów i upadków, i którą po tej pozycji doceniłam jeszcze bardziej. Bez Słów od samego początku sprawia wrażenie pisanego na siłę. Od początku autorka chciała stworzyć coś, co wykracza poza jej możliwości. Każdy motyw wykorzystany w tej książce już był i co gorsza przypomina o tym, że to co było - było lepsze. Wiem, że teraz nie sposób już stworzyć coś oryginalnego w 100%, jednak w przypadku tej książki, wszystko opisane jest tak stereotypowo i nudnie, że nie mogę nazwać tego inaczej, niż jednym wielkim banałem, z którego autorka na siłę chciała stworzyć arcydzieło. 

Bohaterowie zachowują się infantylnie, akcja jest naprawdę oklepana, a co gorsze już od 100 strony było oczywistym co dalej się wydarzy i jak wszystko się zakończy. Jeśli ktoś miał wcześniej do czynienie z tym gatunkiem, to naprawdę oczywistością było, jak dalej może to rozegrać autorka.  Ta pozycja to jeden wielki stereotyp i schemat NA/YA. Żadnych emocji i uczuć, poza ekscytacją na myśl o zakończeniu i porzuceniu tej pozycji w zakamarkach mojego umysłu, Mia Sheridan we mnie nie wzbudziła, dlatego oczywistością jest, że nigdy więcej po nic tej autorki nie sięgnę i nikomu nie będę jej polecać, ponieważ istnieje niejedna o wiele lepsza książka, która nie musi być wcale wielce wybitna, żeby być lepszą od "historii" Bree i Archera. 

Czytaliście tę pozycję? Jak tak, to jakie macie odczucia? Jeśli Wam się podobała, to nie bójcie się napisać, w końcu gusta są różne, a może uda Wam się mnie przekonać chociaż trochę, że ta pozycja nie była taka zła ;) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Konnichiwa drogi czytelniku!
Bardzo dziękuję za każde wejścia, a tym bardziej za komentarze. Jeśli masz chwilkę skomentuj, jeśli nie wiesz co napisać, to chętnie się dowiem co aktualnie czytasz i oczywiście co ciekawego polecasz! ;)

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia