Od momentu, kiedy czytałam ostatni kryminał, minęło już trochę czasu (oczywiście przemilczę tutaj epizod z Prokuratorem). Nie jest więc niczym dziwnym, że Po własnych śladach, czytało mi się szybko i w gruncie rzeczy przyjemnie. Co jednak skrywa w sobie ta pozycja?
Muszę przyznać, że na początku nie zwróciłam uwagi na to, że akcja tej książki dzieje się w okresie Bożego Narodzenia. Najmocniej moją uwagę przykuł fakt, że akcja dzieje się w Zakopanem, a co za tym idzie, była to okazja, aby chociaż w taki sposób, wybrać się tam w wakacje. Wielkie było więc moje zdziwienie, kiedy zaczęłam czytać i okazało się, że już od pierwszej strony szaleje tam potężna śnieżyca. Ale cóż, nie sprawia to, że tę pozycję można czytać tylko zimą.
Przyzwyczaiłam się do tego, że polski kryminał idzie bardziej w sensację, że tam ciągle coś się dzieje i trzyma w napięciu. Jednak jak może już zauważyliście, bardzo cenię sobie skandynawskie kryminały, za ich powolny i stopniowy rozwój akcji, pozwalający wczucie się w klimat i miejsce, wtórym dzieją się opisywane wydarzenia. Po własnych śladach jest więc bliższe powieści z klimatem, niż historii, w której ciągle wybuchają fajerwerki zaskakujące czytelnika. Nie uważam tego jednak za coś złego, wręcz przeciwnie, bo jest to jedna z mocniejszych stron tej powieści.
Sama fabuła, nie sprawiła, że poczułam się niezwykle zaintrygowana. W wigilijny wieczór, samochód biznesmena, a właściwie geniusza informatycznego, wjeżdża w budynek. Z czasem okazuje się jednak, że nie był to tylko nieszczęśliwy wypadek, a raczej morderstwo. Ot, w sumie zapowiada to klasyczny kryminał. Autor jednak tak poprzeplatał wątki bohaterów, że nic nie było takie proste, jakie mogło się na początku wydawać.
Jednak jeśli jesteśmy już przy bohaterach. Tak jak polubiłam komisarza Karpiela, który w największym stopniu dąży do rozwiązania zagadki, i wątek jego rodziny, tak komendant Derebas, denerwował mnie już od momentu, w którym tylko się pojawił. Żałuję, że jego postać była takim typowym wyobrażeniem polskiego policjanta. Nie widziałam w nim tej jednej postaci, a większość policjantów, którzy pojawiali się w polskiej literaturze czy filmie. Zdecydowanie nie obdarzyłam go zbyt wielką uwagą, bo po prostu mnie irytował.
Mariusz Koperski małymi krokami wkracza do świata literatury. Nie miałam okazji czytać jego poprzedniej powieści, jestem jednak ciekawa, czy jej zakończenie zaskakuje swoją pokrętnością, tak jak te w Po własnych śladach. Tak jak sam proces dochodzenia do konkretnych wniosków przez bohaterów, oszczędził mi większych emocji, tak zakończenie i sposób wyjaśnienia tego co się wydarzyło, sprawił, że całą historia przestała być mi obojętna. To w jaki sposób wszystko się łączy, chociaż na początku wydawało się całkowicie pozbawione większego sensu, daje nadzieję na to, że o tym autorze usłyszymy jeszcze nie raz.
Po własnych śladach to kryminał, który udowadnia, że nie każda zbrodnia musi mieć takiego sprawcę, jakiego byśmy się spodziewali. Ukazuje jak drobne szczegóły mogą mieć znaczenie dla ludzkiego życia i jak wydarzenia z przeszłości, potrafią odcisnąć się w pamięci, na pozór nic nie znaczącej osoby.
Jeśli lubicie klimaty skandynawskie, ta książka będzie dla Was. W końcu nie wszystkie powieści, muszą pędzić jak szalone. Mimo drobnych uchybień, nie żałuję, że tę pozycję przeczytałam. Jest to historia na jeden wieczór, szczególnie taki, w którym chcemy odpocząć. Dlaczego więc nie zrobić tego przy książce, w której zasypią nas metry śniegu?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Konnichiwa drogi czytelniku!
Bardzo dziękuję za każde wejścia, a tym bardziej za komentarze. Jeśli masz chwilkę skomentuj, jeśli nie wiesz co napisać, to chętnie się dowiem co aktualnie czytasz i oczywiście co ciekawego polecasz! ;)