Nikt nie wybiera własnego serca. Nie możemy zmusić siebie do tego, żeby chcieć czegoś, co dobre dla nas lub dla innych ludzi. Nie wybieramy tego jacy jesteśmy.
Czytamy książki, fascynujemy się sztuką w szeroko rozumianym tego słowa znaczeniu. Ale ile razy chodzimy znudzeni do muzeów, bo tak wypada? Oglądamy filmy i chodzimy do kina, bo wtedy inaczej obraz na nas oddziałuje... Książek czytamy kilka, kilkanaście czy kilkadziesiąt rocznie. Jednak po ile z nich sięgamy ze względu na samo poczucie piękna i jakiegoś wewnętrznego poczucia spełnienia? Czytamy na wyścigi, coraz częściej liczy się ilość a nie jakość. Donna Tartt jest gdzieś jednak poza tym. To nie jest autorka, po którą można sięgnąć i przeczytać tylko ze względu na to, że "taka jest moda". Obiecuje Wam, że bez otwarcia umysłu książki tej autorki będą nudne, niezrozumiałe i pozbawione sensu. Owszem, można zabrać się za lekturę, aby przekonać się o co chodzi. Jednak mam nadzieję, że zaledwie po kilku stronach zrozumiecie, że te setki stron wymagają skupienia i zaangażowania. Tylko wtedy kiedy dotrzecie do końca, będziecie mogli poczuć ogrom powieści jaką jest Szczygieł (nie wypowiadam się na temat Tajemnej Historii, gdyż zwyczajnie jeszcze jej nie przeczytałam). Dopiero wtedy, gdy spojrzycie na tę książkę jako całość i zagłębicie się w jej słowa, szczególnie te końcowe, będziecie mogli poczuć, że to jest TO.
Szczygieł. Nie nazwę tej książki "niepozorną". Bo czy można użyć tego w odniesieniu do historii spisanej na blisko 840 stronach? To powieść, która przewinęła się przez usta milionów osób. Kojarzą ją ci, którzy nigdy jej nie czytali. Głośny tytuł, Pulitzer i recenzje zarówno te pochwalne jak i raczej z "mieszanymi uczuciami" sprawiają, że nie jedna osoba ma tę pozycję w planach. Donna Tartt to autorka, której książki przeglądałam w księgarni niemal za każdym razem, kiedy w niej byłam. Nawet po ciemku byłabym w stanie trafić do półki, na której leży w gnieźnieńskim empiku. Mam wrażenie, że od momentu, kiedy tylko na tym regale się pojawiła, miała w sobie coś, co mnie do niej przyciągało. Jednak nie będę ukrywać. Przez lata odkładałam ją "no bo przecież to taka cegła, nie będę się z nią męczyć." Myślałam, że to będzie pseudo błyskotliwy bełkot, nad którym zachwyca się szara masa. Żadne słowa przeprosin nie będą tu wystarczające. Jest mi zwyczajnie głupio...
Czytałam tę książkę przez blisko dwa miesiące. Chociaż należałoby tutaj raczej powiedzieć, zaczęłam czytać tę książkę blisko dwa miesiące temu. Obserwując osoby czytające tę powieść, łatwo zauważyć, że nie jest to "szybka" lektura. Jednak zadziwiające jest dla mnie to, że nie jest to wynik niezwykle skomplikowanej treści, czy wyjątkowo wyszukanego języka - który owszem - jest na bardzo wysokim poziomie i chyba nikt nie odważyłby się nazwać tej książki niską czy popularną kulturą, jednak nie jest to bezpośrednią przyczyną. W moim przypadku, była to po prostu chęć pozostania z tą historią na jak najdłuższy czas. Kiedy książka leżała na półce, mogła tak leżeć dniami. Kiedy jednak przy niej usiadłam. Wystarczały godziny, aby kolejne setki zmieniały się w numeracji stron. Ostatnie dwieście zabrało mi niespełna dobę. Więc gdyby zliczyć czas, który spędziłam czytając całość, okazałby się on śmiesznie mały, w porównaniu z tym, czego się spodziewałam. Jednak już po początku wiedziałam, że nie chcę tej książki tak po prostu pochłonąć. Chciałam się nią delektować, co w ostateczności tylko wzmogło eksplozję emocji przy zakończeniu.
Mogłabym pisać o tej książce godzinami, nawet nie trącając o fabułę. Trudno powiedzieć o czym ta książka jest. O chłopcu, który w wyniku wybuchu stracił matkę i znalazł się w posiadaniu, jednego z najcenniejszych dzieł sztuki? O młodzieńcu, który zagubił siebie i pogrążył się w narkotykach, alkoholu i złym towarzystwie? To sprawia, że ta historia traci wielowymiarowość. Nazwać niektórych bohaterów "złym towarzystwem" jest nie na miejscu. Nie po tym jakie treści z niej wynikają.
"Po co być dobrym?" A co jeśli... to bardziej skomplikowane? Jeśli prawdą jest też coś odwrotnego? No bo... jeśli z dobrych uczynków czasem może wyniknąć coś złego...? Gdzie jest napisane, że tylko zło może być konsekwencją złych uczynków? Może czasami złe oznacza dobre? Można źle skręcić, a i tak trafi się ostatecznie do celu? Albo jeszcze inaczej, czasem robisz wszystko źle, a to i tak wychodzi na dobre. [...] Jedno nie może istnieć bez drugiego.
Szczygieł jest o utracie bliskich, utracie samego siebie. To książka o zrządzeniach losu, przypadkach i nieszczęściach, które kształtują ludzkie życie i jego charakter. Ale to przede wszystkim opowieść o tym, jak wielkie znaczenie ma sztuka. Jakie piętno potrafi odcisnąć w człowieku. O dobru i złu, a raczej o tym, jak cienka granica dzieli te dwa pojęcia, o tym że nie ma czystego "dobra" lub czystego "zła". Wydawać by się mogło, że los Theo był przesądzony w momencie kiedy wszedł do muzeum. Nawet po latach poczucie winy i myśli "co by było gdyby" go nie opuszczają. Jak często przytrafia się to w naszym życiu?
Dobro nie zawsze wynika z dobrych uczynków, a złe uczynki nie zawsze są skutkiem zła.
Nie wiem jak udało się autorce sprawić, że te 800 stron pozostawia niedosyt. Przecież to tylko książka. Fikcja. Czytasz. Zamykasz. Odkładasz na półkę. Zapominasz... Nie tym razem. To wielka literatura w każdym tego słowa znaczeniu. Bolesna prawda opowiedziana pięknymi słowami, budząca wielkie emocje. Wiecie. Nie wzbudziła we mnie wzruszenia sama historia. Nie uroniłam przy tej historii łez. Jednak myśl, że zbliżam się do końca, że to naprawdę się skończy, była nie do zniesienia.
Ta książka porusza coś wewnątrz. Daje nieopisane poczucie satysfakcji? Że przeczytało się coś tak niezwykle dopracowanego, przejmującego. Ambitnego? Takie tytuły sa wymagające i może to trochę irracjonalne, ale naprawdę, kiedy skończyłam tę książkę, poczułam się duma, że tego dokonałam. A później zrozumiałam, że na tę książkę czekałam całe moje życie. Na coś, co trafi do mnie, jak nic wcześniej. Co oderwie moją duszę od ciała i zabierze mnie na drugi koniec świata.
Mogłabym napisać, że bohaterowie niekiedy zachowywali się kolokwialnie mówiąc jak idioci. Że zachowywali się bez sensu, że sami sprowadzali na siebie nieszczęście. Jednak to wszystko było przy tym takie prawdziwe! Postacie są zagubione, rozdarte ale nie irytujące. Donna Tartt tak przedstawiła głębokie rozterki bohaterów, aby nimi nie przytłoczyć. Pozostawiła aurę intymności, co tylko potęguje moje przekonanie, że to kawał naprawdę wielkiej literatury - przynajmniej w moim odczuciu.
Czy mogłabym się do czegoś przyczepić? Nie wiem. Nie przychodzi mi do głowy nic, co miałoby znaczenie. Piszę to pod wpływem emocji, co zapewne przyćmiewa trochę racjonalne myślenie, ale czy nie o to chodzi? Aby podzielić się tymi wszystkimi emocjami?
Kocham tę pozycję za klimat. Za Nowy York, za Amsterdam. Za bohaterów. Za Theo i Borisa i ich przyjaźń, dziwną ale niezwykle poruszającą. Za Hobiego, który uwrażliwia na sztukę i wprowadza w świat antyków i starych mebli. Za przesłanie i napięcie. Za te wszystkie uczucia budzące się na poszczególnych stronach. I za zakończenie, które sprawia, że na świat spogląda się inaczej. Za poruszające słowa, które tam padają. Intelektualna powieść. Nawet nie wiem, kto ją tak nazwał, jednak nie mógł użyć trafniejszego określenia. Nie wiem, czy Tajemna Historia przyćmi moją obsesje na punkcie tej pozycji. Nie wiem, czy bezpieczne jest czytanie jej, zaraz po skończeniu historii Theo. Może trochę się boję, że będzie lepsza? A może jednak nie podoła wyzwaniu i tylko się rozczaruję? Nie mam pojęcia, jednak teraz z czystym sercem mogę powiedzieć: To jest TO. To książka na którą czekałam przez te marne 19 lat mojego życia. To powieść, której nie sposób opisać w jakiejkolwiek skali. To Szczygieł. Bolesna ale niesprawiedliwa prawda o świecie.
Mamy sztukę, żeby nie zabiła nas prawda.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Konnichiwa drogi czytelniku!
Bardzo dziękuję za każde wejścia, a tym bardziej za komentarze. Jeśli masz chwilkę skomentuj, jeśli nie wiesz co napisać, to chętnie się dowiem co aktualnie czytasz i oczywiście co ciekawego polecasz! ;)