Jak to jest, że czasami pewne książki wywołują burze emocji, sprawiają, że chce się o nich mówić bez końca, a kiedy przychodzi co do czego, to brakuje słów i wydaje się, że nie ma tych słusznych, którymi można by ją opisać?
O Frances Harding nie słyszałam nic. Kiedy pierwszy raz natknęłam się na Śpiew Kukułki i jej opis, moją pierwszą reakcją było "to nie dla mnie, to będzie strasznie infantylne". Nawet po przeczytaniu tej książki, uważam że jej opis jest krzywdzący. Gdybym nie zajrzała na Goodreads i nie przebrnęła przez falę zachwytów i komentarzy zapowiadających historię, mrok, klimaty niemal gotyckie, sceny jak z horroru ale przemieszane z baśnią... zapewne ominęłabym ten tytuł szerokim łukiem. A wtedy straciłabym coś wyjątkowego. Coś naprawdę niesamowitego, co zachwyciło mnie już na samym początku. Dlaczego? Bo nie wiedziałam czego się spodziewać, ponieważ opis ma się nijak do samej treści. Dlatego nie będę wchodzić w szczegóły. Magię tej powieści trzeba odkryć stopniowo i to samemu.