czwartek, 15 lutego 2018

"jeden z nich jest księciem!" // Royal Królestwo ze szkła // Valentina Fast

Zapewne ogromna część z Was, wychowała się na księżniczkach z Disneya. Może ktoś tak jak ja, pozostał względem nich obojętny i nigdy z wytęsknieniem nie wyczekiwał, aż Kopciuszek, Mulan czy jakakolwiek inna bajka poleci w telewizji, albo wręcz przeciwnie, z premedytacją zmieniał kanał no bo "mamo no naprawdę?". 

Tak więc tematy księżniczek zaczęły mnie interesować zdecydowanie później, a już szczególnie, kiedy trafiła do mnie pierwsza z książek Kiery Cass. Nie byłam już wtedy dzieckiem, ale pozwoliłam sobie na odrobinę marzeń i fantazji. Nie jest tajemnicą, że historia Ami i Maxona jest moją ulubioną jeżeli chodzi o romanse młodzieżowe, nie ma już też szans na to, aby cokolwiek innego to zmieniło, gdyż po prostu taką tematykę omijam. Co więc się stało, że sięgnęłam po Royal? W dużej mierze szydercze komentarze, które pojawiły się, jak tylko okazało się, że taka książka zostanie wydana w Polsce i wszystkie zarzuty, że jest to po prostu plagiat Rywalek. Wiem, że nie jestem jedyną, której to wystarczyło za bodziec, do sięgnięcia po wytwór Valentiny Fast. Będę śledzić pojawiające się recenzje, bo ciekawi mnie spojrzenie innych na historię Tani i tego w jaki sposób została ona opisana. 


Pierwsze co przychodzi mi na myśl, kiedy spoglądam, na Królestwo ze szkła, to - jaka ta książka jest krótka! 250 stron, bo mniej więcej na tyle rozpisała się Valentina, to punkt wyjścia do tego, od czego zacznę. Jeżeli chodzi o to, w jaki sposób autorka próbuje sprzedać tę historię, jestem bardzo ale to bardzo rozczarowana. Wszystko co się w tej książce dzieje (a nie dzieje się zbyt wiele) potraktowane jest powierzchownie, rzekłabym "po łebkach". Autorka nie rozwija wydarzeń, nie pozwala poznać bohaterów, nie skupia się na ich charakterach, nie skupia się na niczym. Opisy sprawiały, że miałam ochotę płakać, wybrałam jednak śmiech. Mam wrażenie, że wszystko w świecie w jakim żyją bohaterowie jest śliczne, urocze albo cudowne. Kraina mlekiem i miodem płynąca. Veritta to państwo skryte pod kopułą, która miała je ochronić podczas wojny światowej, podczas której to świat został w większości zniszczony, skażony i mówiąc w skrócie, niezdolny do prowadzenia na nim życia. (Obstawiam jednak że na 90% świat wcale nie ogranicza się do tego pod kopułą, a za nią dzieje się o wiele więcej niż władza przekazuje mieszkańcom). Cieszy mnie jednak, że to jakie życie wiodą mieszkańcy, jest powiedzmy wierne temu współczesnemu (poza tym, że w pewnym momencie bohaterowie jadą karocą, niech mi ktoś powie dlaczego). Nie czuje się, że świat znów wraca do czasów rodem ze średniowiecza. Nie ma podziału na klasy ani nic z tych rzeczy. Bohaterowie mogą wyjść do kawiarni i wrócić do domu o której chcą (chociaż chodzenie po zmroku samemu - w przypadku kobiet jest źle odbierane). Jednak wszystko i tak sprowadza się do tego by po prostu najwcześniej jak się da, wyjść za mąż. 

Para królewska ma syna, dlatego postanawia znaleźć dla niego żonę spośród mieszkańców. Ogłaszają wybory, dzięki którym 20 dziewcząt trafi do pałacu i będzie walczyło o względy księcia. Problem jest jednak taki, że nikt nie wie (oczywiście z osób poza otoczeniem rodziny królewskiej) kto jest księciem. Dziewczętom przedstawionych zostaje bowiem czterech młodzieńców. O co chodzi? O to aby książę mógł znaleźć dziewczynę, która pokocha go za charakter i to jaki jest, a nie dlatego, że wraz z nim idzie w parze korona. Sam zamysł jest moim zdaniem bardzo "uroczy" jednak jego wykonanie już niekoniecznie. Autorka od początku skupia się tylko na jednym chłopaku i na dobrą sprawę nie pamiętam imion pozostałych, a przynajmniej kojarzę tylko trzech, co się stało z czwartym? Nie mam pojęcia. Po prostu nie pamiętam, a świadczy to o tym, że autorce coś nie wyszło podczas kreowania postaci, które są do bólu typowe dla takiej literatury i co gorsza - są niezwykle przerysowane. Kiedy przyszło mi poznać kandydatki... ratunku! Nowa Caleste i Bariel tylko ze zmienionymi imionami oraz najlepsza kumpela Tani, która zachowuje się jakby działała na dopalaczach. Kiedy o niej myślę, mogę określić ją w jeden sposób. To taki Tygrysek z Kubusia Puchatka. Głośna, męcząca i wszędzie jej pełno. Jeśli dodamy do tego główną bohaterkę, która przez pierwszą scenę skojarzyła mi się z Kopciuszkiem, mamy tutaj naprawdę barwną gromadę. Szkoda tylko, że żadna postać nie jest ani oryginalna, ani mająca szansę pozostać przeze mnie zapamiętana. 

Co jest w tym wszystkim najzabawniejsze? Nie żałuję, że tę książkę przeczytałam. Co gorsza, na pewno przeczytam kontynuację. Ta książka jest po prostu komiczna i momentami głupia. Czyta się ją szybko bo jednak ciekawi (przynajmniej mnie) który z bohaterów jest księciem. Autorka tak dobrze miesza ze sobą co tylko się da, że może nim być zdecydowanie każdy i chyba żaden wybór mnie nie zaskoczy. 

Jednak jak już jesteśmy przy zaskoczeniach. Nie mam pojęcia co miało we mnie wywołać zakończenie Królestwa ze szkła. Jeśli chodziło o śmiech podchodzący pod rechot i chęć turlania się ze śmiechu, to autorce się udało. Nie mogę jednak uwierzyć, że taki efekt chciała osiągnąć. Przeczytałam tę książkę ekspresowo bo jest komicznie krótka. Uważam, że spokojnie mogłaby połączyć minimum dwa tomy w jeden i nikt nie narzekałby na nadmiar akcji. Mam wrażenie, że Valentina Fast nie miała pomysłu jak to zakończyć i po prostu urwała historię. Kiedy pomyślę o wydarzeniu z końcówki... boję się, co autorka zechce jeszcze do tej historii wrzucić, ale nie sądzę, że wyjdzie z tego coś dobrego. 

Ta książka pełna jest głupotek i niedociągnięć. Nie mogę znaleźć w niej nic wyróżniającego. Autorka sięga po znane motywy i tylko to pozwala na wyobrażenie sobie wszystkiego, ponieważ sama zdecydowanie nie potrafi zbudować ani klimatu ani emocji ani nawet w zadowalającym stopniu rozwinąć opisów. Porównuje pałac do zamku Neuschwanstein (i ciągle miesza zamek z pałacem, a jako że zajmuję się tym na studiach, denerwuje mnie to za każdym razem, bo to naprawdę nie jest jedno i to samo) do tego nieudolnie próbuje zwrócić uwagę na ornamenty znajdujące się na nim (tak tu już się czepiam, ale no nie mogę) kiedy widać, że nie ma o nich zielonego pojęcia... Czy o to chodzi? Aby wrzucać do książki wszystko co tylko się wie i liczyć na to, że wyjdzie z tego sukces?

Jeśli miałabym dać tej książce ocenę, byłoby to wygórowane 2/5. Widzę w niej same niedociągnięcia i błędy. Na samą myśl chce mi się śmiać, jednak wszystko to biorę z przymrużeniem oka. Nie wiem czemu, ale nie potrafię powiedzieć - nie czytajcie tego. To jest tak głupie, że aż warto przeczytać. To świetne antidotum na czytelnicze dołki, jeśli ktoś oczywiście nie podejdzie do tego zbyt poważnie, bo to jednak literatura młodzieżowa i to raczej ta z niższej półki. Jednak dzięki niej jeszcze bardziej doceniłam zarówno sposób w jaki pisze Kiera Cass jak i same jej podejście do tego. Dlatego no cóż. Nie żałuję, nadal się śmieję i z tym głupkowatym nastrojem przeczytam kolejny tom. Ale spokojnie, nie będę liczyła na poprawę. Jestem po prostu ciekawa jakie niedorzeczności jeszcze tam znajdę. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Konnichiwa drogi czytelniku!
Bardzo dziękuję za każde wejścia, a tym bardziej za komentarze. Jeśli masz chwilkę skomentuj, jeśli nie wiesz co napisać, to chętnie się dowiem co aktualnie czytasz i oczywiście co ciekawego polecasz! ;)

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia