sobota, 13 stycznia 2018

Żółwie aż do końca // John Green


Tego nazwiska raczej nikomu nie trzeba przedstawiać. John Green wspiął się na szczyt (nie będę się zastanawiać czy słusznie), a potem... zniknął? Czasy kiedy zaczytywałam się w jego książkach minęły bezpowrotnie. Do dzisiaj przeczytałam wszystko co ukazało się w Polsce, poza 19 razy Katherine. Jednak w gruncie rzeczy jego historie zlały się w mojej pamięci w jedno i nieraz złapałam się na tym, że nie mogłam sobie przypomnieć, którzy bohaterowie byli w której powieści i co się tam działo. To świadczy o jednym. Jego bohaterowie są bardzo podobni. Czy Żółwie... się z tego wyłamują? I dlaczego w ogóle o nich dzisiaj piszę, skoro Green przepadł dla mnie lata temu? Czytałam go w gimnazjum i raczej tak powinno zostać. Co więc z jego najnowszą książką? 


Kiedy usłyszałam, że doczekamy się nowej powieści po latach, byłam pewna co do jednego - nie przeczytam jej. Kiedy przyszła pora na polską premierę, pozostałam obojętna. Raczej negatywne bądź "nijakie" recenzje tym bardziej mnie od niej odwiodły. Jeżeli więc ktoś mnie zapyta, dlaczego zabrałam się w końcu za tę książkę, moja odpowiedź będzie krótka ale szczera - nie wiem. Nie mam pojęcia. To nawet nie była czysta ciekawość. Przeglądając zasoby czytelni wpadłam na nią i czekając na zajęcia zaczęłam czytać i tak w dwa wieczory skończyłam. Ot cała historia. 

Dwa wieczory. Usiadłam, zaczęłam czytać, skończyłam, koniec. Czy jestem rozczarowana? Tego chyba tak nazwać nie mogę, jest to nieodpowiednie słowo, bo czy można rozczarować się czymś, względem czego nie miało się żadnych oczekiwań? Dla mnie, to było czyste czytadło. Żeby oderwać się od codzienności, sesji, ogromu nauki i projektów. Greena czytam bardzo szybko, to jest na pewno powód dlaczego jego książki tak szybko zacierają się w mojej głowie, ale na dobrą sprawę, tutaj nie dzieje się nic wielkiego. Akcja jest wyrównana i każda kolejna strona przywodzi mi na myśl jeden obraz - ziewania i przeciągania się, a następnie przewracania strony. Jakbym miała podsumować tę książkę to właśnie tak. 




Jednak u Greena działają na mnie dwie skrajności. Z jednej jako lektura jest to coś po prostu okay. Z drugiej jednak, historia Azy ma w sobie coś, co do mnie trafiło. Co mnie w pewien sposób poruszyło i mimo że cała książka jest osobliwa (jak w sumie cała twórczość Greena) to choroba Azy (bo chyba tak mogę to nazwać) nie jest wcale tak niespotykana jakby mogło się na pierwszy rzut oka wydawać. Ten wątek sprawił, że zaczęłam się zastanawiać, w mojej głowie kłębiły się myśli, że ja zdecydowanie rozumiem tę bohaterkę i niesamowicie jej współczuję. Chyba nawet bardziej niż Hazel i Gus'owi. Miewacie czasami dość własnych myśli? Chcielibyście się od nich uwolnić i po prostu nie myśleć? Aza jest więźniem własnej głowy a Green ukazał to w moim odczuciu w niezwykle poruszający sposób. Jedna myśl goni drugą, nakręca kolejną i kolejną, brnie od banału do coraz to większych problemów i nic nie może tego zatrzymać. Aza jest inna, jednak czy aż tak bardzo? 

Ta książka to młodzieżówka i mimo że bardzo dawno nie czytałam nic w takich klimatach, bo po prosu to już nie jest za bardzo dla mnie, to nie potrafię skreślić tej pozycji, bo jednak nie była taka zła. Nie żałuję, mimo że po cichu chciałabym, żeby targały mną większe emocje. Cieszę się jednak że w tych niewiadomych okolicznościach przeczytałam tę książkę i miałam możliwość poznania kilku naprawdę wspaniałych cytatów. Żółwie aż do końca to patrząc całościowo średnia książka. Fajna, ale nudnawa i po prostu okay? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Konnichiwa drogi czytelniku!
Bardzo dziękuję za każde wejścia, a tym bardziej za komentarze. Jeśli masz chwilkę skomentuj, jeśli nie wiesz co napisać, to chętnie się dowiem co aktualnie czytasz i oczywiście co ciekawego polecasz! ;)

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia