poniedziałek, 6 lutego 2017

La la land


Czy o La la land w ogóle opłaca się mówić? Czy do tego wielkiego grona zachwytów, można dorzucić coś jeszcze? Postanowiłam wtrącić swoje trzy grosze do tematu tego musicalu i mam nadzieję, że nie okaże się to włożeniem kija w mrowisko, ale po prostu muszę się z Wami podzielić moją opinią na temat tego filmu, mimo że nigdy tego nie robię.

Pierwsza filmowa recenzja na fantastycznych książkach? Nie nazwałabym tego recenzją, w końcu jak się sami przekonacie, to nie będzie standardowy post jak o książkach. O filmach chyba po prostu nie umiem mówić. 

La la land to przede wszystkim 14 nominacji do Oscarów. Czy uda się jednak zdobyć chociaż jedną statuetkę? Jakie ja mam nadzieje? To zostawiam na koniec. 

Historia prosto z Hollywood połowy XX wieku. Mia - początkująca aktorka i Sebastian - muzyk zamiłowany w jazzie. Oboje dążą do swoich marzeń i udają, że jedno drugiego nie zauważa. Już od samego początku ten film był promowany jako love story. Czekałam na to i się tego doczekałam, jednak czy jest to musical, który zasługuje na wszystkie słowa zachwytu? Sama nie spotkałam się z jego krytyką, ale no cóż. Od mojego serca nasłuchałam się wiele, już od połowy filmu. 

Już pierwsza scena skradła moje serce. Czekałam na historię rodem z wielkich czasów Hollywood. Stroje i klimat z lat 60. 70. ale osadzony współcześnie, był czymś, co mnie pozytywnie zaskoczyło i oczarowało, ale tylko na jakiś czas...

Historia zapowiadała się ciekawie, dopóki wszystko nie zostało przekombinowane. Do połowy, kiedy historia nie została na siłę skomplikowana, zgadzałam się za wszystkimi zachwytami. Z czasem jednak, nie przestawało mnie opuszczać wrażenie, że twórcy chcieli na siłę stworzyć dzieło na miarę dawnych czasów i wrzucili do tego filmu za dużo, a nie skupili się na bohaterach i łączącej ich relacji. Zabrakło mi chemii i chociażby przywiązania...

To co mnie kupiło bez reszty, to muzyka, choreografia i kostiumy. Tak jak na początku nie potrafiłam sobie wyobrazić głosu Goslinga i Stone, tak od pierwszych nut się zakochałam. Ale co z tego skoro kamera nie pozwalała mi się skupić na tym co się dzieje? (nie żeby działo się nie wiadomo jak wiele). Wiem, że było takie zamierzenie, aby forma przypominała stare musicale, jednak przy technice XXI wieku można było takie efekty uzyskać nie tracąc na jakości. W niektórych momentach przecierałam okulary zastanawiając się, czy może nie widzę wyraźnie przez nie - niestety nawet po wyszorowaniu bywały chwile kiedy wzdychałam z rezygnacją. Czy tylko ja miałam wrażenie że te "filtry" były za mocno przerysowane?

Kiedy zobaczyłam pewną scenę w obserwatorium, wszystko zaczęło się sypać. Wyczekiwałam momentu kiedy wszystko się skończy i będę mogła wyjść. Wyczekiwałam napisów z utęsknieniem, a te ku mojemu niezadowoleniu się nie pojawiały. 

Muzyka jest fantastyczna. Mogłabym jej słuchać godzinami, ale w kinie tylko z zamkniętymi oczami. Historia miała potencjał. Niosła przesłanie i to nie głupie. Motyw marzeń to coś co uwielbiam, jednak razem z przyjaciółką (która podszeptuje mi o czym powinnam wspomnieć) nie mogłyśmy później skupić się na niczym, poza oczami Emmy Stone. Wiem że to dziecinne, ale później zaczęło mi już przeszkadzać dosłownie wszystko. Siedząc przez ostatnie minuty, zastanawiałam się o czym myśli moja przyjaciółka, zastanawiałam się jaka będzie rozmowa po filmie. Jedna będzie zachwycona a druga rozczarowana? Czy może jednak okaże się, że mamy identycznie zdanie? Możecie się domyślić, że kiedy tylko poleciały napisy - poszła lawina komentarzy i niezrozumienia. Dlaczego nie potrafimy docenić tego musicalu tak jak zrobiła to tak wielka grupa przed nami? 

La la land dawał mi nadzieję na powrót kina dawnych lat (a wiecie że uwielbiam takie klimaty) jednak w moim odczuciu porównywanie tych rzeczy ubliża starym, wielkim tytułom. 

Liczyłam, że zakończenie cokolwiek zmieni w ogólnym odczuciu, jednak wzbudziło we mnie jedynie więcej wątpliwości. W rezultacie wyszłam znudzona, a finałowa scena stała się dla mnie koszmarem, który ciągnął się w nieskończoność i sprawiał że myślałam o wszystkim, tylko nie tym, co widzę na wielkim ekranie.

Pierwszą połowę filmu mogłabym ocenić naprawdę wysoko, ale ze względu na resztę, obie z przyjaciółką dałyśmy 6,5/10 i to tylko ze względu na muzykę i choreografię, a co do Oscarów - przetrawię nagrodę za muzykę, ale żadnej innej nie będę w stanie zrozumieć. Mam nadzieję, że w kategoriach gdzie La la land znajduje się wraz z Lion droga do domu, to ten drugi film zgarnie statuetki. 

Oglądaliście ten film? A może macie go planach? Podzielcie się Waszymi odczuciami, bo jestem ciekawa, na co nie zwróciłam uwagi, a może to podniosłoby to moją ocenę ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Konnichiwa drogi czytelniku!
Bardzo dziękuję za każde wejścia, a tym bardziej za komentarze. Jeśli masz chwilkę skomentuj, jeśli nie wiesz co napisać, to chętnie się dowiem co aktualnie czytasz i oczywiście co ciekawego polecasz! ;)

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia