niedziela, 2 września 2018

jak ogłupić czytelnika i się w tym nie pogubić? // W żywe oczy // JP Delaney



Ktoś pamięta Lokatorkę? Bestseller przez który nie jedna osoba zarwała noc? Czasami nawet nie jedną? Tak? To o niej zapomnijcie, bo W żywe oczy to kompletnie inna historia, która po prostu, mówiąc najprostszym językiem - zwala z nóg. 

Kiedy tylko dotarła do mnie wiadomość, że JP Delaney znów zawita na półkach w księgarniach, wiedziałam, że po prostu będę musiała przeczytać tę książkę, niezależnie od tego o czym będzie. Czekałam blisko 1,5 roku na nową książkę tego autora i kiedy już o nim zapomniałam, przypomniał o sobie i to w wielkim stylu. 

Na samym początku lektury, popełniłam jednak jeden, ogromny błąd. Zaczęłam porównywać obie książki. Cały czas miałam w głowie emocje, jakie towarzyszyły mi podczas czytania Lokatorki. Dlatego też, mimo że pierwsze strony były jak najbardziej intrygujące, to sama się na nie blokowałam. Chciałam powtórki z rozrywki, jednak nie pozwalałam aby ta historia mnie po prostu poniosła. Zapomnieć o tym wszystkim, to było największe wyzwanie, ale zdecydowanie się opłaciło. Bo może i klimat jest inny, ale to jest równie świetna książka jak za pierwszym razem. 

Nie bez powodu na okładce nie znajdziecie opisu. Niewiedza, o co w tym chodzi, jak to się zaczyna i jaki ma sens, to kwintesencja całej opowieści Delaney'a. "Ona umie kłamać" to najlepsze co można powiedzieć o bohaterce. A w sumie o bohaterach. A nawet o samym autorze. 

Jak ktoś mnie chociaż trochę zna, to wie, że mam obsesje na punkcie Nowego Yorku i bardzo trudno mi znienawidzić powieść, której akcja toczy się właśnie w tym mieście. W przypadku W żywe oczy schodzi ono jednak na dalszy plan. Tutaj nie sposób nie skupiać się na bohaterach. To najlepsze w całej tej książce, to jak potrafią oni GRAĆ i ZWODZIĆ zarówno inne postacie jak i czytelnika jest po prostu niesamowite. Nie wiem ile razy zastanawiałam się, co w tej książce dzieje się naprawdę, a co jest tylko udawane. Co dzieje się w głowie Claire, co jest tylko scenariuszem a co "prawdziwą" akcją. Do samego końca dawałam się oszukać. Nawet kiedy już byłam pewna co jest prawdą, co kłamstwem, kto sprawcą a kto ofiarą, pojawiało się coś, co sprawiało, że już taka przekonana nie byłam. 

Mówiąc kolokwialnie, czytając tę książkę miałam ciary. Z jednej strony nie czułam, że to thriller, że tu ma polać się krew, bo początek kompletnie na to nie zapowiadał. Jednak im więcej czytałam, tym bardziej dostrzegałam mrok tej historii. Wykorzystanie poezji Baudelaire'a (mam nadzieje że znacie ze szkoły tę postać) tych bezpośrednich, ostrych utworów, które w części zostały ocenzurowane czy wręcz zakazane, to siła napędowa dla właściwie wszystkiego co tam się dzieje. Nie dość więc, że poznajemy losy bohaterów Delaney'a to poznajemy również wiersze, które wplótł w akcję i historie z życia Baudelaire'a. Połączenie dość dziwne, ale jak się okazuje - będące strzałem w tak zwaną dziesiątkę. 

Ta książka niesamowicie zwodzi i oszukuje. W sumie do końca nie wiemy, czy poznajemy to wszystko z perspektywy sprawcy, ofiary, śledczego/detektywa, czy osoby kompletnie postronnej. Zastanawiam się, jakim cudem autor się w tym wszystkim nie pogubił. Jak sprawił, że to wszystko ma koniec i po prostu nie traci sensu, bądź nie sprawia wrażenia przekombinowanego. 

Jedna rada ode mnie (poza oczywistą, że powinniście to przeczytać) to zapomnijcie o Lokatorce. Uwierzcie tej książce, uwierzcie w to, że jest dobra w tym jaka jest. A jest "lekko" psychopatyczna i niesamowicie ogłupiająca. I może nie "straszy" tak jakby można tego oczekiwać, ale serwuje całkiem inne, równie mocne emocje. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Konnichiwa drogi czytelniku!
Bardzo dziękuję za każde wejścia, a tym bardziej za komentarze. Jeśli masz chwilkę skomentuj, jeśli nie wiesz co napisać, to chętnie się dowiem co aktualnie czytasz i oczywiście co ciekawego polecasz! ;)

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia