piątek, 4 sierpnia 2017

zmęczyłam czy przeczytałam? // Ocalałe // Riley Sager // przedpremierowo

PREMIERA 1 LUTEGO 2018

Znacie to, kiedy do premiery książki jeszcze daleko, ale wy już wiecie, że to jest TO? Kiedy historia robi furorę wśród czytelników, kiedy wszyscy są zdziwieni, że okazała się AŻ TAKA DOBRA, bo w końcu nikt tak naprawdę w to nie wierzył i musiał się sam przekonać? Kiedy spotykasz porównanie do swojej wielkiej miłości, a nawet słowa, że TA KSIĄŻKA jest od niej lepsza? (mam tutaj na myśli Lokatorkę) A znacie to uczucie, kiedy po tym wszystkim, okazuje się, że to wcale nie było TO, a raczej nic nieznaczące, malutkie to...?  Czy dzisiaj będzie długo? Tego nie wiem, ale wiem jedno. Jestem rozdarta przez Riley Sager! Teraz tylko pytanie. Która część przeze mnie bardziej przemawia? Ta za, czy ta przeciw? 

Quincy przeżyła masakrę. Dziesięć lat temu, wszyscy jej znajomi zginęli, zostali brutalnie zamordowani, a ona jako jedyna przeżyła. Dlaczego? Tego nie wie ona sama. Jednak nie jest jedyną, która chce się tego dowiedzieć. Lisę, Sam i Quincy łączą tragiczne wydarzenia z przeszłości. Prasa okrzyknęła je "Ocalałymi". Jednak czy tak naprawdę kiedykolwiek uwolniły się od tego co je spotkało? Czy przeszłość cały czas je definiuje? 


Lokatorka zrobiła na mnie piekielnie dobre wrażenie. Nieprzewidywalność, zwroty akcji i ta niepewność, kto jest kim, porwała mnie całkowicie. W przypadku Ocalałych, liczyłam na podobną paletę emocji. Mimo, że do premiery dzielą nas blisko dwa miesiące, już nie uszły mojej uwadze niezwykle zachęcające głosy. Szczególnie od zaufanych osób. Co więc jednak sprawia, że jestem rozdarta i to nie w pozytywnym tego słowa znaczeniu? 

Riley Sager stworzyła naprawdę dobrą fabułę. Co do tego nie mam żadnych zastrzeżeń. Pomysł był fenomenalny, jednak bohaterowie... no, już nie koniecznie. Pierwsze strony porwały mnie a nawet oczarowały. Swoim klimatem, klimatem Nowego Yorku i tajemnicą, z jaką zmagała się Quincy. Jednak po kilkudziesięciu stronach przestało mi to wystarczać i najnormalniej w świecie się nudziłam. Wszyscy zapowiadali zaskakujące zwroty akcji i nieprzewidywalność. Dla mnie jednak zdecydowanie dłużej, niż przez połowę nic się nie działo. Były tam wydarzenia, jednak takie, które były mi obojętne (tutaj wyobraźcie sobie te znudzone amerykańskie nastolatki, teatralnie żujące gumy - to byłam ja, czytająca tę książkę)



Muszę tę pozycję jednak przeprosić. Przez długi czas uważałam ją za przewidywalną. Jednak zakończenie udowodniło mi, że się myliłam. Nie w pełni, ale jednak się myliłam. Chociaż nie będę oszukiwać, że kilka wątków było dla mnie oczywistych. Nie mogę się też zgodzić ze słowami Kinga. Oczywiście wiadomo, nie bierze się do serca polecajek innych autorów, wydrukowanych na okładkach (a przynajmniej ja po prostu udaję, że one wcale nie istnieją), tym bardziej jeśli są to słowa autora, którego no, krótko mówiąc nie lubisz (albo przynajmniej nie darzysz specjalną sympatią). Najlepszy thriller 2017? Zdecydowanie nie. To historia jak z taniego horroru, chociaż to akurat mnie kupiło i jest zdecydowanie na plus. Niby takie proste, ale bardzo efektowne, tym bardziej, jeśli akcja jest naprawdę dobrze poprowadzona. Tutaj ta prostota była konsekwentna i iście złowroga. Jednak jedyni bohaterowie, których polubiłam, to w sumie nawet dość znaczące postacie, które były dalej niż na drugim planie. Ci pierwszoplanowi? Irytowali mnie i to niemiłosiernie. Lubiłam tych, do których raczej sympatii czuć nie powinnam. 

Tutaj jednak już należy oddzielić coś co jest problemem książki a moim. Czy wspominałam już, że jestem rozdarta? To właśnie w tym momencie. Zdaję sobie sprawę, że taka kreacja bohaterów była celowa. W thrillerach nie jest to niczym zaskakującym. Osoby które przeszły to, co przeszły Ocalałe, mają pełne prawo aby się tak zachowywać. Jednak dla mnie to było nie do zniesienia, pod względem czytania tego. Miałam ochotę potrząsnąć Quincy i to nie raz, bo siedzenie w jej głowie mnie przyprawiało o nerwicę. Myślała jedno, robiła drugie. Goniła za własnym ogonem i zachowywała się jak dziewczyna z horrorów. Wszyscy się śmieją z momentów "nie idź tam!", kiedy wiadomo, że bohater właśnie tam pójdzie, mimo że to najgorszy z możliwych pomysłów. Cóż. To cała Quincy! 

Tak więc wracamy do punktu zwanego: emocje. Pierwsze 100 stron zafundowało mi niezwykle miłe zaskoczenie i niesamowity klimat. Kolejne 200 z kolei wystawiło mnie na próbę, nudziło, denerwowało i irytowało, przez co utknęłam w połowie. Dopiero ostatnia setka i finał sprawiły, że stałam się czujna i może nawet lekko zafascynowana rozwojem akcji. Jednak o lęku czy jakimkolwiek niepokoju nie było mowy, a szkoda, bo historia z przeszłości - wydarzenia w Pine Cottage zafascynowały mnie bez reszty. Odkrywanie ich wraz z Quincy było ciekawe i wystarczające aby kontynuować czytanie, w przeciwieństwie do faktycznej akcji. Co za to odpowiada? Jak fabuła może być naprawdę wciągająca ale nie dająca się czytać? Czy to kwestia stylu, bohaterów czy mojego braku empatii do nich? 

W tym momencie wzdycham z rozpaczy. Ta książka nie jest taka zła, jednak gorycz rozczarowania zdecydowanie przeze mnie przemawia. Na początku czytało mi się ją z przyjemnością, później naprawdę szybko, ale mam wrażenie, że tylko dlatego, że po prostu chciałam już poznać zakończenie i przestać być znudzoną. Nie potrafię jednak przekreślić tej pozycji. Po prostu nie mogę. Nie mogę nie docenić pomysłu i klimatu. Tej magii amerykańskich imprez i wyjazdów studenckich, które w tym przypadku skończyły się tragicznie. To nie jest książka bez sensu. Ona ma sens i dostrzegam, dlaczego tak wielu osobom skradła serce. Żałuję, że nie mi, jednak ciągle kołacze mi w umyśle powieść J.P. Delaney. Te książki są od siebie różne. Obie jednak zostały wydane w tym roku, zgarnęły niesamowicie pozytywne opinie i obie nie są mi obojętne. Nawet gdybym wiedziała, że tak będę się czuła po przeczytaniu tej książki, to i tak bym po nią sięgnęła. Bo nie żałuję, że ją przeczytałam. Mogę wręcz powiedzieć, że bardzo się z tego cieszę. I mam nadzieję, że jakkolwiek się połapiecie w moim dziwnym toku rozumowania. 

Ją po prostu trzeba przeczytać i przekonać się samemu o co chodzi. Szczególnie jeśli lubicie takie klimaty. Bo ja mimo wszystko tę książkę lubię i mam wrażenie, że będę mogła do niej wrócić. Może takie rozterki świadczą tylko o tym, że to jednak jest dobra pozycja?

*za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Otwartemu




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Konnichiwa drogi czytelniku!
Bardzo dziękuję za każde wejścia, a tym bardziej za komentarze. Jeśli masz chwilkę skomentuj, jeśli nie wiesz co napisać, to chętnie się dowiem co aktualnie czytasz i oczywiście co ciekawego polecasz! ;)

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia