piątek, 2 czerwca 2017

Kiedy Odszedłeś // Jojo Moyes



Pamiętacie jeszcze te czasy, kiedy gdzie się człowiek nie obejrzał, wszędzie mógł się natknąć na coś związanego z Zanim się pojawiłeś? Minął już prawie rok od premiery filmu, dlatego wszystko przycichło. Czy słusznie? Nie wiem, w końcu na wszystko przychodzi czas. Zanim się pojawiłeś bardzo mi się podobało. Zarówno jeśli chodzi o książkę jak i o film. Nadal uważam, że obsada była genialnie dobrana. Jednak nie mogłam przemóc się do sięgnięcia po kontynuację. Słyszałam na temat tej pozycji przeróżne opinie. Zarówno bardzo pochlebne, jak i te negatywne. Mój zapał z czasem osłabł, ale skoro ta książka leżała na półce praktycznie od premiery, to wypadałoby ją nareszcie przeczytać. Jak ja tej decyzji żałuję! 

Zacznę od tego, że nie mogę przeboleć tytułu: Kiedy odszedłeś. Chyba nie można sobie wyobrazić większego spojlera. Do dzisiaj boli mnie to, że właśnie tytuł kontynuacji zniszczył mi pewną "przyjemność" z czytania pierwszej części. Wiedziałam już bowiem, jaki będzie koniec. A szkoda, bo zawsze jakiś cień nadziei się przydaje, nawet podczas czytania książki. Jednak nie jest to jedyna rzecz, która sprawiła, że ta książka to dla mnie jeden wielki minus. To właściwie dopiero czubek góry lodowej, znanej również jako gorycz rozczarowania.


Zazwyczaj podchodzę do kontynuacji z przymrużeniem oka. Jak jakaś historia kończy się otwartym zakończeniem, to rozumiem to jako sygnał, że dalej może wydarzyć się wszystko, że to od czytelnika zależy jakie losy mogłyby spotkać bohaterów. Jednak kiedy po jakimś czasie, czasami nawet po latach, pojawia się ciąg dalszy, zawsze mi coś nie pasuje. Mam wrażenie, że każda próba ukazania dalszych losów bohatera będzie niezadowalająca. Tak też było w przypadku Lou... 

Szczerze, zastanawiam się, co autorka chciała tą książką osiągnąć. Albo inaczej, na co liczyła, bo może sam sens próby wyjaśnienia kolejnych lat życia Lou nie był aż taki zły. Czytając jednak tę książkę byłam po prostu zirytowana i zła na samą siebie, że się za nią zabrałam.



Pamiętacie te zakończenie Zanim się pojawiłeś? Kiedy Lou wyjeżdża do Paryża i dostaje list "Po prostu żyj dobrze. Po prostu żyj"? Wtedy myślałam sobie, że nie wiem, Clark zaczęła żyć pełnią życia? dostrzegać piękno świata itp? Podczas gdy czytając Kiedy odszedłeś nie opuszczało mnie przekonanie, że na miejscu Willa przewracałabym się w grobie. Louisa była trochę infantylna i irytująca już w pierwszym tomie, jednak tutaj przeszła samą siebie. Jej zachowania były tak pozbawione logiki, że miałam ochotę ją poprzez strony książki po prostu miejscami udusić. Z odsieczą przychodziła mi jednak siostra bohaterki - Treena, która jako jedyna zachowywała pozory racjonalnego i niepozbawionego sensu myślenia. 

W tej książce poznajemy losy Lou, po dwóch latach od wydarzeń z Zanim się pojawiłeś. Jednak zapomnijcie o tym, że Louisa się zmieniła, przynajmniej jeśli chodzi o lepsze. Jeśli wrzucimy jeszcze do tego postać Lily (nie mogę niestety zdradzić bliżej kim jest) to mamy duet dwóch "kobiet" które znajdują się w błędnym kole beznadziejności, nakręcanej przez nie same. 

Z jednej strony jak najbardziej jestem w stanie zrozumieć problemy z jakimi musi zmierzyć się Lou, jednak czasami przydałoby się na nią wylać kubeł zimnej wody (albo mówiąc bardziej kolokwialnie - zdzielić łopatą po głowie). Dopiero ostatnie sto stron sprawiło, że byłam w stanie czytać bez bólu i żalu, że po tę pozycję sięgnęłam. Nie było to jednak wybitne sto stron. Po prostu byłam w stanie względnie "cieszyć się" czytaniem. 

Wydarzenia jakie serwuje autorka sprawiły, że już nigdy nie spojrzę na poprzednią część tak jak wcześniej. Bohaterowie, których tam lubiłam, albo szanowałam, będą w moich oczach już zawsze tacy jak w Kiedy odszedłeś  i dlatego chyba najbardziej żałuję przeczytania tego. Jest to dość długa książka, jednak nie dzieje się w niej właściwie nic specjalnego, oprócz dość sporej dawki rzeczy dziwnych i czasami nawet dla mnie absurdalnych. 

Samo zakończenie książki, chociaż w pewnym stopniu zadowalające, stanowi dla mnie zagadkę, a właściwie pytanie. Po co powstała ta książka, skoro zakończenie jest tak podobne do poprzedniego? Mam tutaj na myśli jego otwartość i dawanie nadziei, że Lou nareszcie będzie miała "piękne" życie. Po wydarzeniach z Kiedy odszedłeś, mam wrażenie że dalej będzie już tylko w kółko to samo. W głównej mierze dlatego uważam, że ta książka jest po prostu bez sensu, a jej przeczytanie nie dało mi nic, poza odebraniem niektórych "fajnych" aspektów Zanim się pojawiłeś. Bo mimo że wiemy co się dzieje, to nie można być pewnym, że wszystko znów nie stanie się takie jak wcześniej. Z jednej strony taka już jest Lou, z drugiej jednak to po prostu dla mnie strata czasu.

Jojo Moyes pisze bardzo dobrze, mimo że ta książka fabularnie była dla mnie nie do przejścia, to przeczytałam ją bardzo szybko. Wystarczył właściwie jeden dzień, abym z powrotem mogła odłożyć tę książkę na półkę - tym razem już przeczytaną. Pierwszy tom miał jednak w sobie niesamowity klimat małego angielskiego miasteczka, tutaj mi tego bardzo brakowało, chociaż autorka ukazała Londyn inaczej niż jest przedstawiany zazwyczaj. To jednak za mało, abym poczuła, że czytanie tej książki było dobrą decyzją. Rada ode mnie: naprawdę dobrze przemyślcie, czy chcecie tę pozycję przeczytać. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Konnichiwa drogi czytelniku!
Bardzo dziękuję za każde wejścia, a tym bardziej za komentarze. Jeśli masz chwilkę skomentuj, jeśli nie wiesz co napisać, to chętnie się dowiem co aktualnie czytasz i oczywiście co ciekawego polecasz! ;)

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia